Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niedziela, przeszedł poniedziałek i wtorek, a tyś nie namalował ani kreski. To skandal!
— Poglądy coraz to się zmieniają i przechodzą, moi mili... zmieniają się i przechodzą, jak dymek z naszego tytoniu — odpowiedział, nabijając fajkę. — Zresztą — tu schylił się, wtykając zwinięty świstek papieru pomiędzy ruszty pieca, — Apollo nie zawsze napina swój... Dałbyś pokój tym ordynarnym żartom, Nilghai!
— Nacóż tu się bawić wygłaszaniem teoryj o bezpośredniem natchnieniu! — ozwał się Nilghai, podnosząc wielki, iście kowalski miech, służący do rozdmuchiwania żaru w piecu, i wieszając go we właściwem miejscu na ścianie. — Sądzimy, że smołka szewska i dratwa też się na coś przyda... Waruj!... tam gdzie siedzisz.
— Gdybyś nie był taki duży i tłusty, — rzekł Dick, oglądając się za jakim orężem, — tobym...
— Nie pozwolę na burdy w mym domu! rzekł Torpenhow. — Ostatnim razem porozbijaliście mi połowę mebli, rzucając poduszkami. Mógłbyś też być natyle przyzwoity, żeby przywitać się z Binkiem. Spójrz na niego.
Binkie zeskoczył z sofy i łasił się u kolan Dicka, drapiąc go po butach.
— Poczciwiec! — ozwał się Dick, podnosząc go i całując w czarną łatkę nad prawem okiem. — Jak się masz, Binks? Więc brzydki Nilghai wyforował cię z kanapy? Huzia na niego, panie Binkie!
Cisnął go na brzuch wygodnie rozwalonego tłuściocha, a Binkie udawał, że szarpie w kawałki ciało swej ofiary, póki go nie przytłukła poduszka z otomany; wówczas dopiero pies się uspokoił i zziajany pokazał język całemu towarzystwu.
— Binkie chodził dziś rano na spacer, zanim ty wstałeś z łóżka, Torp. Widziałem, jak się umizgał do rzeźnika na