Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się patrzeć na jakiś obraz? A choćby i nawet patrzył, gdyby patrzył i świat cały, a miijardy ludzi ruszyłyby z miejsc, śpiewając rozgłośne hymny ku mej czci i chwale, czyż oddaliłoby to ode mnie tę świadomość, że ty chodzisz za sprawunkami na Edgware Road w dzień dżdżysty, nie mając parasolki? A teraz pójdziemy na dworzec.
— Ale mówiłeś tam na wybrzeżu... — nalegała Maisie, przejęta niejaką obawą.
Dick głośno westchnął:
— Tak, wiem, co mówiłem. Moja twórczość jest dla mnie wszystkiem, co posiadam, czem jestem i czem spodziewam się zostać, a mniemam, że nauczyłem się prawideł, które nią kierują. Ale zachowałem jeszcze odrobinę szczątkowego humoru... chociaż tyś prawie wygnała go ze mnie. Potrafię tyle wymiarkować, że nie jest to jedyna rzecz, istniejąca na całym świecie. Postępuj wedle tego, co ci mówię, a nie wedle tego, co czynię.
Maisie starała się nie wkraczać w sporne dziedziny rozmowy, przeto w jaknajlepszych humorach powracali do Londynu. Gdy pociąg zatrzymał się u kresu podróży, Dick zmuszony był przerwać wymowną rozprawę na temat piękności jazdy konnej. Obiecywał Maisie, że kupi jej wierzchowca, jakiego jeszcze świat nie widział... postawi go, wraz z drugim rumakiem, w stajni, o jakie dwadzieścia mil od Londynu, a Maisie, jedynie ze względu na własne zdrowie, będzie wraz z nim, Dickiem, zażywała przejażdżki dwa lub trzy razy na tydzień.
— Niedorzeczny pomysł — odpowiedziała. — Byłoby to zgoła nieprzyzwoicie.
— Phi, czy w obecnej chwili znalazłabyś w całym Londynie choć jednego człowieka, któryby chciał lub ośmielił się łajać nas za to, co nam się podoba uczynić?