Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pensy... i nawet nie był natyle przyzwoity, żeby zapłacić srebrem. Choćbym zarobił nie wiem ile pieniędzy, nigdy nie daruję owych trzech należnych mi pensów.
Słowa takie dziwnie brzmiały w ustach człowieka, który dopiero co mówił górnolotnie o świętości sztuki. Ubodło to Maisie, która wolała być wynagradzaną poklaskiem, co — jej zdaniem — jako rzecz upragniona przez wszystkich, musiało być najstosowniejszą zapłatą. Sięgnęła do sakiewki i z powagą wydobyła trzypensowy pieniążek.
— Masz — rzekła. — Ja ci zapłacę, Dicku... i już nie martw się niepotrzebnie... niema czem. Czyś już zadowolony?
— Tak jest — odparł zgoła po człowieczemu ów apostoł wzniosłych umiejętności, biorąc monetę. — Jestem tysiąckrotnie wynagrodzony, wobec czego zamkniemy ów rachunek. Ten pieniądz zawieszę na łańcuszku od zegarka... a ty, Maisie, jesteś prawdziwym aniołem.
— Ścierpłam na całem ciele i trochę zmarzłam. Na miłość Boską! cały płaszcz ubielił się, a twoje wąsy takie! Nie myślałam, że jest aż tak zimno.
Cieniuchna warstwa białego szronu okrywała kołnierz i rękawy Dickowej zarzutki. I on też zapomniał o stanie temperatury. Uśmiali się oboje i śmiech ten przeciął ich poważne rozprawy.
Pobiegli w głąb lądu przez pustkowie, ażeby się rozgrzać; w czas jakiś odwrócili się, aby spojrzeć na powódź morskiego przypływu, skrzącą się od poświaty księżycowej, oraz na czarne cienie krzewów jałowcowych. Dla Dicka miłą niespodzianką było i to, że Maisie patrzyła na barwy takiemi samemi, jak on, oczyma... że w białej mgle dostrzegała ton niebieski, a fiolet w bladej szarzyźnie... podobnież i wszystko inne widziała,