Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakiż masz na to dowód?
— Dziś wstał raniuśko z łóżka, a o ósmej wyszedł z domu... wstawał w ciągu nocy... Czegoś podobnego, na Jowisza, nigdy nie zwykł czynić, chyba na wojnie... a i wtedy, jak pamiętam, trzeba go było wykopywać z pod wszystkich derek, gdy miała się rozpocząć bitwa pod El Maghrib... To mi się nie podoba.
— Dziwnie to wygląda... ale być może, że on zdecydował się nakoniec kupić konia. Może dlatego tak się zerwał z łóżka, co, nie zdaje ci się?
— Kupować wybrakowaną szkapę od wożenia wody! Gdyby zwęszył konia, nie omieszkałby nam tego powiedzieć! Tu w grę wchodzi dziewczyna.
— Nie bądź tak pewny. Może to tylko mężatka.
— Jeżeli tobie brak poczucia śmieszności, nie sądź, żeby Dick był w tym względzie podobny do ciebie. Któż to zrywa się o brzasku, by składać wizytę cudzej żonie? To musi być dziewczyna.
— Niechże więc sobie będzie dziewczyna. Może ona go nauczy, że w świecie istnieje jeszcze ktoś oprócz niego.
— Ona oderwie go od właściwego fachu... będzie mu czas zabierała... potem wyjdzie za niego i zaprzepaści na zawsze jego talent. Zanim zdołamy odwieść go od tego, on już będzie szanownym małżonkiem i... nigdy już nie pojedzie na daleką wyprawę.
— Wszystko to możliwe, ale chociażby do tego doszło, to ziemia nie zacznie kręcić się w inną stronę... Ho, ho! dałbym ja coś za to, by zobaczyć, jak to Dick stroi umizgi. Nie przejmuj się tem zbytnio. Niech Allah ma te sprawy w swej opiece... my tu możemy być jeno widzami... Ustaw pionki.

∗             ∗