Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 059.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepiej, że się to odbędzie pomiędzy nami... potrzebną jest tajemnica.
Dzieńdzierzyński. I gdzież to ma być?
Kotwicz. Na granicy Czarnoskały i Zagrajewic... w lesie... na Pustkowiu.
Dzieńdzierzyński. Tam, gdzie niedawno znaleźli wisielca?... wiem, słyszałem, ma być bardzo dzikie ustronie... cóż za miejsce obrali.
Kotwicz. Chciałeś pan żeby się strzelali na dziedzińcu? i tak jest ryzyko... wszystko przygotowane do natychmiastowego wyjazdu za granicę w razie nieszczęścia... (odchodząc) Proś pan Boga, żeby do tego nie przyszło... ale nie powiem żebym miał dobre przeczucie (odchodzi głębią).

SCENA IV.
Dzieńdzierzyński, (potem) Pola.

Dzieńdzierzyński. Jeżeli on ma złe przeczucie, cóż dopiero ja!... co zrobić!... (chodzi prędkiemi kroki) gdyby moje usposobienie na to pozwalało, sambym tam pojechał i rozbroił tych szaleńców... przymusił, żeby sobie dali pokój.. Nawet gotowem to zrobić... ale nuż nie zechcą mnie słuchać, dostałbym się pomiędzy pistolety, musiałbym być poniewolnym świadkiem spotkania... dziękuję za to. (chodzi j. w., po chwili) Gdyby tak było bliżej do miasta, poleciałbym do powiatu, i wziął ztamtąd strażnika ziemskiego, na takich półgłówków nie ma innej rady. Ale gdzież! nim tam zajadę, to już będzie po wszystkiem (patrzy machinalnie na zegarek: nagle) Ale! mam, bon! wszakże tu jest gmina, wójt... lecę do niego o pomoc... niech będzie co chce, powiązać ich jak baranów... (szuka kapelusza).
Pola (wchodząc prędko z lewej strony, spłakana) Papko?
Dzieńdzierzyński. Czego chcesz? nie mam czasu... dla czego odchodzisz od szambelanównej?
Pola (z płaczem) On się ma strzelać!
Dzieńdzierzyński. A! wiesz już o tem? nie bój się, właśnie idę po wójta.
Pola. Po wójta? a to po co?
Dzieńdzierzyński Savez vous quoi, c'est bon! po co? mam pozwolić żeby się działy takie bezprawia? puść mnie, bo będzie za późno, mogę go nie zastać.
Pola. Papka chyba żartuje.
Dzieńdzierzyński. Dajże mi pokój, wiem co robię.
Pola. Ależ to niepodobna! papka się nie zastanowił.
Dzieńdzierzyński. Ona chce, żebym ja się teraz zastanawiał! ty wiesz, że ja nie jestem masło maślane, co pomyślę, to robię w powietrzu.. tu tylko energja może wszystko uratować.
Pola. I ja tak samo sądzę, ale niech papka jedzie sam.
Dzieńdzierzyński. Sam? a cóż ja tam sam poradzę?
Pola. Jak papka z energją zaprotestuje przeciwko tak nieludzkiemu załatwieniu zajścia; wszakże pojedynek jest przesądem, pozostałością barbarzyńskich czasów.
Dzieńdzierzyński. Bardzo to pięknie, ale prawdopodobnie nie będą sobie nic robić z mojego gadania. Ludzie stający do pojedynku, to są tygrysy, wściekłe zwierzęta.