Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 048.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dzieńdzierzyński (p. c.) Co z wami gadać! warjaty... (biorąc Maurycego pod rękę) Chodź ze mną do ojca... chociażeś pełnoletni, on zawsze ma nad tobą władzę... jeżeli na to pozwoli... no! (n. s.) tak głupim przecie nie będzie.
Maurycy. Co bądź ojciec powie, stawiam panu dwa pewniki: od zamiaru mego nie odstąpię i pannę Paulinę mieć muszę.
Dzieńdzierzyński. Dobrze, dobrze. (do Władysława) Ty idziesz z nami?
Władysław Na chwilkę tylko, bo mam jeszcze do załatwienia parę interesów przed obrzędem (Dzieńdzierzyński z Maurycym wychodzą na prawo).

SCENA IX.
Łechcińska, Władysław.

Łechcińska (która od kilku chwil czatowała we drzwiach z lewej strony, zatrzymując Władysława) A! złoto, srebro widziałam, a naszego pana Władysława już nie pamiętam kiedy, słowo daję.
Władysław (ironicznie) Zkądże tyle łaski... naszego! nie wiedziałem, że nas łączą jakie nici sympatyczne, i to do tego stopnia.
Łechcińska. Nasz, nasz, bo nie ma godziny, nie ma minuty, żebyśmy z panną Gabrjelą nie mówiły o panu. Już tak zaciętego człowieka jak pan, nie widziałam w życiu, jak matkę kocham. Żeby się tak zawziąść, to niesłychane rzeczy. Ale ja mówiłam i perswadowałam, że pan przyjedziesz.
Władysław. Zagadkowe słowa dla mnie.
Łechcińska. To już tam nasza panna Gabrjela panu wytłómaczy. Jeżeli się pan nie poczuwasz do niczego, to tem lepiej... widać, że było nieporozumienie (ciszej) zatrzymaj się pan chwileczkę, zaraz tu wyjdzie, chce się z panem zobaczyć, tak sobie, sam na sam... bo to dziś przy tym rejwachu trudno było złapać dobrą sposobność... momenciczek tylko. (wychodzi na lewo).

SCENA X.
Władysław, (p. c.) Gabrjela.

Władysław (sam) Jakto! mnie serce mogło jeszcze zabić!... rzecz dziwna. Sądziłem, że to przejście uciszyło je na zawsze... tłukło się w piersi, ale już tylko jak wyschnięty orzech w łupinie... (p. c.) Czy my moglibyśmy jeszcze być szczęśliwi? czy byłbym w stanie zapomnieć jej bezlitośnego ze mną postępku?... (p. c.) Ha, któż wie, jak to było rzeczywiście? może to był szczyt poświęcenia się, heroizmu? a teraz braknie jej odwagi, i na mnie rachuje... ach! ta myśl..
Gabrjela (wchodząc szybko w zarzutce na białym penioarze, głowa ubrana; podaje mu obie ręce) Władysławie! jakże ci wdzięczną jestem że przybyłeś.
Władysław (p. c. patrząc jej w oczy) Zrobiłem to, co nakazywała prosta przyzwoitość.
Gabrjela. Pokazałeś serce, o którem już zwątpiłam.
Władysław (j. w.) Mówisz szczerze?
Gabrjela. Od tego dnia, w którym znaglona koniecznością zadałam sobie dobrowolnie okropny ból, nie widziałam cię prawie... zamknąłeś się w swojem samolubstwie... tyś mnie chyba nie zrozumiał naówczas.