Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 046.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwiach patrząc na Maurycego) Dobryś!... wziął to do serca... (chodzi za nim) Maurycy!... nie słyszy... Maurycy! nie bądź dzieckiem.
Maurycy. A! (rzucając mu się w objęcia) Ojcze, wszystko będzie dobrze (ściska go i całuje namiętnie).
Dzieńdzierzyński. Attendez, udusisz mnie... (uwalnia się z jego objęć) Dobrze? no, to chwała Bogu... Więc rozmyśliłeś się... przestaniesz zawracać mi głowę tym twoim projektem? ja tu za tobą przyszedłem umyślnie po to, żeby ci jeszcze raz powiedzieć, i to stanowczo, że z tego nic nie może być.
Maurycy. Musi być. Od tego nie odstąpię, zwłaszcza teraz.
Dzieńdzierzyński Comment? a cóż się stało nowego?
Maurycy (poufnie) Zdaje mi się, że panna Paulina mnie kocha.
Dzieńdzierzyński (uradowany) Niepodobna! wygadała się?
Maurycy Przypadkiem pochwyciłem dowód.
Dzieńdzierzyński (j. w.) Kiedy? teraz?
Maurycy. Przed chwilą.
Dzieńdzierzyński. Dla tego też to miała taką minę powróciwszy ztąd... (ściskając go) Winszuję ci z całego serca. Oświadczyłeś się zaraz? z kopyta?
Maurycy. Nie.
Dzieńdzierzyński. Comment, nie? a jakiż to safanduła! Takie rzeczy kończy się na gorąco. Chodź zaraz ze mną... jeszczeby trzeba kogo na świadka, żeby się które nie rozmyśliło.
Maurycy (śmiejąc się) Jakżeż pan to traktujesz.
Dzieńdzierzyński. Ale bo ja wam nie wierzę... no, zawsze interes jest na lepszej drodze... tylko już tego wcale nie rozumiem... Écoutez, skoro masz pewność że cię kocha...
Maurycy. Ale nie pewność, domysł dopiero.
Dzieńdzierzyński. No chociażby domysł, to z tych twoich zamków na lodzie możesz skwitować.
Maurycy. Broń Boże!
Dzieńdzierzyński. Rozumiem, że mogłeś projektować par déspération, ale...
Maurycy. Właśnie teraz chcę dać dowód pannie Paulinie, że ją kocham bezinteresownie.
Dzieńdzierzyński. Mais pourquoi?.. teraz ona cię już będzie kochać takim jakim jesteś, możesz założyć ręce i nic nie robić. Ja zapracowałem tyle, że wystarczy dla moich dzieci i wnuków (p. c.) a zresztą, skoro chcesz pracować dla tego, że z waszego majątku nic ci się nie okroi, to pracuj w Zabrodziu. Ja abdykuję, nie znam się na gospodarstwie.
Maurycy. Wstydziłbym się.... Przyjść do gotowego samemu nic nie wniosłszy... Co innego, gdybym mógł mieszkać w Czarnoskale..
Dzieńdzierzyński. No, to w Czarnoskale! jeszcze lepiej, majątek familijny. Spłacimy tego twojego miłego szwagierka, nawet jeżeli chcesz zahypotekuję tę sumę na imię Poli, będziesz mi płacił procent.
Maurycy. Co za sztuka! to nie byłby dowód miłości, a ja muszę przekonać pannę Paulinę, że mi chodzi o nią a nie o majątek. Zresztą, jak się pan będziesz opierał, to się zrzeknę chyba posagu.
Dzieńdzierzyński. To, to, to. Sfiksowałeś wyraźnie, tu as fixé. Czy myślisz że pozwoliłbym na to,