Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 033.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA VIII.
Poprzedzający, Kotwicz, (później) Szambelanicowa, Pola.

Kotwicz (wchodząc głębią) No, co mi dacie za ten interes, bo to na czysto moje dzieło... wiecie już?... potrafiłem go tak napompować przez drogę, że był do gotowego... Ojciec będzie miał doskonały humor przy objedzie, bo nadto jeszcze udało mu sie tak rozczulić starego Dzieńdzierzyńskiego, że... (spostrzegłszy wchodzące Szambelanicowę i Polę, chrząka) Hm, hm... (do Władysława biorąc go na bok) Dostał od niego weksel na spłacenie tego długu, ale że właśnie Strasz już go nabył...
Władysław. Więc mu go odda napowrót, jako już niepotrzebny.
Kotwicz (śmiejąc się) A to byłby warjatem... zostanie mu w kieszeni, taka gratka nie zawsze się trafi.
Władysław (oburzony) Rozumowanie, któregoby się nie powstydził pierwszy lepszy kantorzysta.
Kotwicz (j. w. drwiąco) Filozof! (odchodzi od niego).
Szambelanicowa (która usiadła na kanapie, do Kotwicza) Kuzynie, podobno przywiozłeś z sobą kogoś z polowania?
Kotwicz (z humorem) A tak.. jestem w roli mentora, wprowadzając w nasze kółko młodzieńca surowego jeszcze, ale pełnego nadziei.
Szambelanicowa. Cieszyłabym się, gdyby nasz dom mógł zarobić sobie na miano szkoły życia towarzyskiego... ale... nie wiem, jak to mój mąż przyjmie.
Kotwicz. Nie ma obawy.. już się zaprzyjaźnili. (siada przy niej).
Szambelanicowa (ciszej) Przyzwoity człowiek?
Kotwicz. Przynajmniej na początek przyzwoicie się znalazł, bo spłacił żyda.
Szambelanicowa. Serio? (Kotwicz odpowiada jej cicho; głośno do Maurycego i Władysława) Panowie młodzi, rozweselcie mi też Polunię, bo jakaś smutna dziś... (rozmawia po cichu z Kotwiczem. Władysław usiadł na uboczu i śledzi spojrzeniem Gabrjelę która przechadza się unikając z afektacją jego wzroku).
Pola (do Maurycego, który się zbliża do niej) Misja uciążliwa, nieprawdaż?
Maurycy. Tem goręcej też pragnąłbym jej podołać.
Pola. Do tego trzeba tylko dobrej i nieprzymuszonej woli.
Maurycy. Ta zdziałałaby cuda, gdyby nie była zależną od okoliczności, od usposobienia duszy.
Pola. Pańskie usposobienie bywa jakieś... wyjątkowe.
Maurycy. Jest takie jakiem je wyrobiło położenie. Życie nie daje mi sposobności do śmiechu, dla tego na wszystko zapatruję się z strony poważnej... a tem trudno zabawić, wzbudzić wesołość, jak tego pragnęłaby moja matka.
Pola. W samej rzeczy... czasem chłód aż wieje od pana.
Maurycy. A panie w takich razach jesteście bez litości... nic nie uwzględniacie, wydając sąd, nie dopuszczacie okoliczności łagodzących.
Pola. Ja nie sądzę ani krytykuję, tylko przez współczucie dałabym panu lekarstwo na jego usposobienie.... przedewszystkiem nie