Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 032.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gabrjela (zimno, odbierając rękę) Pozwól, ściskasz mi rękę.
Władysław. O, przepraszam cię... Wystaw sobie, już, już miałem nadzieję doprowadzenia rzeczy do końca, bo przystawano na spłatę ratami, wprawdzie w stanie naszych finansów dosyć uciążliwemi, ale zawsze pozwalającemi odetchnąć... w tem ni ztąd ni zowąd traf przynosi, wiecie kogo?... patrzę, zajeżdża Kotwicz z tym Straszem który był dziś na polowaniu... Komornik zobaczywszy ich przez okno wybiega, i ci panowie witają się jak najlepsi znajomi... pokazuje się że kolegowali z sobą w Warszawie... potem odchodzą na bok, i... po krótkiej konferencji... no! zgadnijcie...
Gabrjela (niecierpliwie) Cóż za dziwny sposób opowiadania.
Władysław. Komornik oświadcza, iż pan Strasz nabył wszystkie pretensje pana Josel Wucherstein i prolonguje dług do pewnego czasu, że zatem nie ma już co robić i oddawszy mu wszystkie papiery, odjeżdża.
Gabriela. A!
Maurycy (zdziwiony) Strasz nabył ten dług?
Władysław. Rzecz bardzo prosta: to jest dług lichwiarski, ręczę że mu przyszedł tanio... Teraz bądź co bądź musimy spłacić tego pana... zależność podobnego rodzaju mogłaby nas kosztować zbyt drogo... (do Gabrjeli) Ciężko to przyjdzie, ale bądź spokojną, już ja to biorę na swoją głowę.. trzeba będzie pracy, zaparcia się, może ofiar z niejednego do czego się nawykło... ale gdy chodzi o wyzwolenie się...
Gabrjela. O! tylko proszę cię bez poświęceń, bo nie potrafilibyśmy ci się wywzajemnić... zresztą wiesz, że ja jestem materjalistką i że sielankowego szczęścia nie rozumiem.
Władysław. Chciałbym abyś przejęła się tą wiarą, że jeżeli snuję jakie projekta, to pierwszym ich celem jest twoje szczęście.. (wzruszony) gdybyśmy poszli razem przez koleje życia, wszystko to co w powszednich kłopotach dotyka i boli, przyjąłby na siebie... tybyś tego nie poczuła.
Gabrjela. Mój kuzynie, sam ten pomysł uderza niepraktycznością, a rola bierna jaką mi naznaczasz w tej fantastycznej wędrówce przez ciernie i głogi, nie pochlebia mi bynajmniej... Ja także mam pretensję do jakiejś samodzielności, a pozwolisz... że... drzemać, to nie jest żyć...
Władysław. Obracasz to w żart?
Gabrjela. Właśnie jeżeli kiedy, to teraz mówię zupełnie poważnie. Bywają chwile w których wolno się pobawić, ale od złudzeń wyborną prezerwatywą jest rzeczywistość i obowiązki... w obec nich wszystkie te mrzonki wydają się dzieciństwem.
Maurycy (n. s) Dosyć wyraźnie... biedak jak zbladł... a mówiłem mu.
Władysław (p. c.) Gabrjelo!
Gabrjela (drwiąco) Cóż za ton, jakie spojrzenie... czy próbujesz na mnie siły swojego wzroku? Wygląda to na studja do jakiegoś teatru amatorskiego... może dano ci rolę niefortunnego adonisa?
Władysław (do siebie osłupiały) Nie pojmuję!... to chyba jakieś nieporozumienie...