Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 028.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maurycy. Chce zaraz robić zajęcie.
Szambelanic (oburzony) Serio?
Maurycy. Utrzymuje, że wyrok stał się prawomocnym... wszystkie terminy już upłynęły.
Szambelanic (p. c.) Nie dopilnowało się... djabli nadali.. można było odwłóczyć Bóg wie jak długo... (p. c.) Ano, wiesz ty, nie ma innej rady, tylko powiedzieć otwarcie Dzieńdzierzyńskiemu, on da na to.
Maurycy. Za nic w świecie!
Szambelanic. O, tylko nie dziwacz z temi skrupułami... jak gdyby ludzie nie pożyczali... od czegoż kredyt?
Maurycy. Gdzież fundusz na oddanie, jeżeli się od niego weźmie?
Szambelanic. Alboż nie mam Czarnoskały... (z uśmiechem, znacząco) zresztą, to już ty znajdziesz.
Maurycy. Ojcze!
Szambelanic (zniecierpliwiony) Więc cóż zrobić? zabawny jesteś... dopuścić do zajęcia... kompromitować się publicznie!
Maurycy. Czyż lepiej nadużyć zaufania...
Szambelanic (surowo) Maurycy, zapominasz się.
Maurycy (całując go w rękę) Niech ojciec tego zaniecha.
Szambelanic (wstając) No, to znajdźże inne lekarstwo... gdzie Władysław? idźcie oba i traktujcie z tym jegomością... może zyskacie zwłokę... jedyny sposób: wsadzić mu co w łapę... (p. c.) No, idź, idź... nie ma co! (Maurycy po chwili wahania się wychodzi) Szarańcza, słowo uczciwości. (chodzi).
Dzieńdzierzyński (n. s. chodząc) Że też to nikt się nie pyta, do czego go pan Bóg stworzył, tylko byle się piąć!... głupota ludzka
Szambelanic (n. s.) Ale co to na nich rachować... wiem, że nic nie zrobią... nie ma innego środka, tylko do tego się udać. (p. c. głośno) Głupie czazy,[1] mój sąsiedzie.
Dzieńdzierzyński. No?
Szambelanic. A z temi interesami. Dawniej między nami była jakaś solidarność, o kredyt nikt się nie kłopotał; dziś w nagłym razie trzeba się udawać do żydów... dla tego to stare rody upadają.
Dzieńdzierzyński. Istotnie, że teraz nie ma już tego zaufania.
Szambelanic. Właśnie.. ale dla czego?
Dzieńdzierzyński. Widać dla tego, że dawniej oddawano et á présent on ne veut pas.
Szambelanic. Mówię o tych, co oddają, a przynajmniej chcą oddać, a że nie mogą.. no, to inna kwestja.. to bywa chwilowo. W każdym razie, gdzież lepsza pewność jak na wielkich majątkach, chociażby nawet obdłużonych.. zawsze tam miejsca jeszcze wystarczy... tymczasem, prędzej znajdzie kredyt jakiś tam dorobkowicz na lichej wiosczynie, niż pan milionowych dóbr... i jakże tu egzystować.
Dzieńdzierzyński. To ja powiem szambelanowi przyczynę. Jak z dwóch rybek jednę wpuścić do małej sadzaweczki, a drugą do wielkiego jeziora, to tę pierwszą zawsze łatwo dostać, ale drugą... niekoniecznie... choć ona tam pewna, najpewniejsza... chybaby spuścić jezioro, a to grubo kosztuje. Nieprawdaż?

  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — czasy