Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 019.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strasz. Myślałem, że to był pies... chciałem nawet na niego zawołać, bo bardzo lubię psy, ale skorom się poruszył zniknął mi, tylko zobaczyłem ogon ogromnie długi.
Szambelanic (z drwiącą powagą) No, to oczywiście był lis.
Władysław (do Maurycego). Wiesz ty, że on paradny sobie.
Szambelanic (oglądając Strasza) Dubeltóweczka ładna bo ładna...
Strasz. Dałem za nią dwieście rubli... lepażówka.
Szambelanic. Widzę, widzę, caca... z tem wszystkiem, wielkiej szkody zwierzynie pan nią nie zrobi.
Strasz. Bo też mnie o to nie chodzi (poufale) Za to na inną zwierzynę to ja jestem majster.
Szambelanic. Naprzykład?
Strasz. Jaką pan szambelanic masz dziewczynę w tym tu domku, to dawno nie zdarzyło mi się spotkać.
Szambelanic (obrażony). Cóż to za koncept?
Maurycy. Ojcze, mieliśmy jechać.
Szambelanic (wyniośle z gestem) Padam do nóg! (n. s.) Przyznam się, że trochę zanadto poufałości... (idą w głąb).
Dzieńdzierzyński (wchodząc z zającem przy torbie). No, gdzie? dokąd?... quousque tandem? już odjeżdżacie? jakżeż można, comment peut on! ja w najlepsze zaczynam, jestem w sztosie... patrzcie, quel zając!
Władysław. I po co to samemu dźwigać, zamiast oddać strzelcowi.
Dzieńdzierzyński. Savez vous quoi, c'est bon!... kot moją własną ręką zabity? nie czuję ciężaru... ja to noszę, jak znak honorowy... (spostrzegłszy Strasza, do Kotwicza) Qui es-ki-e-sa ce monsieur?
Kotwicz. Strasz z Zagrajewic.
Dzieńdzierzyński. A! sąsiad, sąsiad (idzie do Strasza podając mu obie ręce; nagle wpatrując się weń, n. s.) Jak on mi przypomina...
Strasz. Pan Dzieńdzierzyński?
Dzieńdzierzyński. Pan mnie znasz?
Strasz. Doskonale... Miałeś pan handel kolonjalny na miodowej uiicy.
Dzieńdzierzyński (n. s.) To ten sam... (głośno) Tak... z amatorstwa... bawiłem się... (zaambarasowany) Pardon... (patrzy na zegarek) już tak późno... (n. s.) człowiek, któremu dałem w łapę kilka rubli za kopję wyroku... Jezus Marja! oni tu chyba o tem nie wiedzą... (głośno) panie szambelanie... monsieur chambelan... ja jadę do was, bo tam jest moja Pola... pojechała właśnie do szambelanówny.
Szambelanic. I owszem, bardzo nam będzie przyjemnie (do Kotwicza, który mu mówił do ucha) Co? zapraszać go! a dajcież mi pokój... w imię ojca i syna!... czy ja wiem co za jeden..
Władysław (do Dzieńdzierzyńskiego) Oddajże papka tego zająca na wóz, bo krwawi... powala siedzenie w wolancie.
Dzieńdzierzyński. Comment?... attendez... mam tu papier od butersznitów... (dobywa z torby i obwija zająca; odchodzą, Maurycy i Władysław kłaniają się zdaleka Straszowi).