Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 012.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po za oczy zawsze trzymam jego stronę, szanując w nim bądź co bądź zacny charakter.
Maurycy. Twój humor drażni mnie.
Władysław. Dla czego?
Maurycy. Dla tego, że ja go mieć nie mogę.
Władysław. A to egoizm.
Maurycy. Tyś kontent ze wszystkiego począwszy od siebie, gdy ja nieraz miałbym doprawdy ochotę w łeb sobie palnąć.
Władysław. Tak kiedy wolnym czasem, w braku innej rozrywki.
Maurycy. Zaręczam ci, że nie żartuję, bywają chwile, żeby mnie to nic a nic nie kosztowało. Te kajdany, bez których kroku zrobić nie mogę, za nadto mi już ciężą.
Władysław. Jakie kajdany? chyba ukute w twojej wyobraźni.
Maurycy. Zazdroszczę ci, żeś się od nich wyzwolił... jedna krew w nas płynie, a jakżeśmy daleko od siebie! te wszystkie względy, które mnie krępują, dla ciebie nie istnieją. Najswobodniejszy w świecie w swoim dworku pod słomianą strzechą, dorabia się, orze, sieje, ujada się z parobkami... i szczęśliwy! ah! gdybym ja tak mógł!
Władysław. Przypominasz mi tego właściciela pensjonatu, który zajadając przy uczniach kapłona, zazdrościł im kaszki na wodzie i kartofli w mundurach, mówiąc: ah! jakbym ja to jadł! To tylko obłuda mój bracie, bo gdybyś chciał, tobyś i mógł.
Maurycy (ironicznie). Za twoim przykładem zakasawszy rękawy chwycić za pług, nie prawdaż?
Władysław. Czyżbyś nie miał do tego siły?
Maurycy. Miałbym, gdybym był sam jeden jak ty... zapominasz, że mam rodziców.
Władysław. Tem silniejsza pobudka.
Maurycy. Zatem podług ciebie, mam ich skłonić, aby sprzedali majątek, pospłacali długi i za te resztki któreby nam pozostały, kupili parę włók gruntu z chałupką pod lasem, w romantycznem położeniu, w którejbyśmy osiedli wszyscy razem i rozpoczęli sielankowy żywot dorabiając się na nowo?... ha, ha, ha, czyżby oni w tych warunkach wyżyli?
Władysław. A! mój drogi, już na to nie mam co powiedzieć.
Maurycy. Dla nich całą nadzieją jestem ja! wychowali mnie na filar upadającego domu
Władysław (n. s.) Piękny filar.
Maurycy. Przejęci wiarą, że świetna przyszłość należy nam się z prawa urodzenia, wpajali ją we mnie, kołysali bajeczką o księżniczce z djamentami, która spłynie z obłoków i odda mi swoją rękę...
Władysław (ironicznie). Aha! tymczasem zamiast księżniczki...
Maurycy. To mnie dobija!
Władysław. Więc kupcówna ci nie wsmak?
Maurycy (unosząc się). Że też ty z najświętszych rzeczy musisz drwić!
Władysław. Nie wiedziałem, że przesądy kastowe są taką świętością... biję się w piersi.
Maurycy (j. w.) Człowieku! czy ty nie widzisz co mnie nęka?... oto rola moja upokarzająca w tym całym stosunku. Wstydzę się jej, a nie mam na to rady. Jeżeli mi odda rękę, to w brew swojej woli,