Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 011.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Michałek. Słyszałem, ale nie mogłem odtrąbić, bo upatrzyłem kota i nie chciałem go płoszyć.
Dzieńdzierzyński. Aha!
Michałek. Zaprowadzę jaśnie pana prosto do kotliny, jaśnie pan będzie miał satysfakcję.
Dzieńdzierzyński. Bon! (n. s.) plus pape que le pape... muszę się spytać Poli, co to znaczy. (gł.) ale on ucieknie tymczasem.
Michałek (ciszej). Nie ucieknie, bo już ze dwie godziny jakem go zastrzelił... leży pod sosną.
Dzieńdzierzyński. Cicho! (ściska mu ramię). Masz u mnie rubla, tylko tak zrób, żeby się nikt nie domyślił. (gośno)[1] Je vous dis, mój Miszel, to perła między strzelcami... nieraz jem sobie śniadanie, a on przychodzi i powiada: jaśnie panie, upatrzyłem w kotlinie zająca. Bon! gdzie? przy borsuczych dołach; nawiasem mówiąc, pół mili drogi... un joli morceau.. zaprzęgać! jedziemy... prowadzi mnie, ustawia w dobrem miejscu, a sam idzie prosto na kota... wystrasza go, kot pomyka... kiedy sadzi w najlepsze, ja paf, paf...
Władysław. Kot sadzi jeszcze lepiej.
Dzieńdzierzyński (zbity z tonu). A to jakim sposobem?
Władysław. No, ze strachu, cóż dziwnego.
Dzieńdzierzyński. Ale nie ma czasu, bo go trafiam... koziołkuje w miejscu, i... finita la comedia.
Władysław. Dramat chyba.
Dzieńdzierzyński. No, dla niego dramat, to prawda... ale dla mnie...
Władysław. Czy to papce robi przyjemność?
Dzieńdzierzyński. Comment? to nie ma robić przyjemności?
Władysław. Ciekaw jestem jaką... (patetycznie) że biedne zajączysko które nikomu nic nie zawiniło, porażone z pańskiej ręki skrzeczy głosem krającym serce? to ma być przyjemność? winszuję.
Dzieńdzierzyński (patrząc na Michałka) Skrzeczy?
Władysław. Czy papka tę krwiożerczość odziedziczył w spadku po przodkach?
Dzieńdzierzyński (n. s.) Jużcić, że to nie musi sprawiać miłej sensacji.
Michałek. Jaśnie panie, jeżeli mamy iść, to się spieszmy, bo kot może nie dosiedzieć.
Dzieńdzierzyński (po chwili wahania) A dobrześ go zabił?
Michałek. Ani zipnął.
Dzieńdzierzyński. Ręczysz, że nie będzie skrzeczał?
Michałek. Chyba na rożnie.
Dzieńdzierzyński (z fantazją do Władysława) Mów sobie co chcesz, jak się ma już żyłkę, to się ma... nie wyprujesz jej. (do Michałka) No, idź naprzód, allons... (do siebie) plus kap... klu pak... jakże tam, a! plus papa que le papa. (wychodzą na prawo. Dzieńdzierzyński odwodzi kurki u strzelby i trzyma ją w pogotowiu do strzału).

SCENA IV.
Maurycy. Władysław.

Maurycy. Mój drogi, przestań też raz tej zabawki niegodnej ciebie. Nie rozumiem co za przyjemność brać na fundusz człowieka, który nawet nie potrafi się bronić.
Władysław (śmiejąc się). To tak tylko w kółku familijnem... za to

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – głośno.