Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 006.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Michałek (który przez ten czas zapalił fajeczkę) A ty dokąd z tym koszykiem?
Zuzia. Na rydze. Ty sobie, ja sobie.
Michałek. Hola, czekajno... niewiem, czy to dla ciebie bezpiecznie.
Zuzia. A to dla czego?
Michałek. Dla tego, że ja tu dopiero co spotkałem kogoś.
Zuzia. Cóż dziwnego? wszakże dziś polują.
Michałek. Polują, polują... ja wiem! ten też poluje, ale mnie się to polowanie nie bardzo podoba.
Zuzia. O, nie pleć.
Michałek. Widzisz, zrozumiałaś mnie, boś raki spiekła.
Zuzia. Co ci się śni, nawet niewiem o kim mówisz.
Michałek. Nie wiesz? doprawdy? (patrząc jej w oczy) A wasz panicz, pan Maurycy? hę? spojrzyj mi w oczy... (wskazując palcem) he, he, he... a widzisz!
Zuzia. No to cóż, że czasem do nas zajrzy? przecie moja nieboszka matka go wypiastowała.
Michałek. Hm! wiem, wiem... ale słuchajno, już kiedy tak, to żeby przynajmniej znał się na rzeczy i pamiętał o tobie... toby było pół biedy.
Zuzia. Jakto?
Michałek. Ano żeby było przecie czem zacząć, jak się pobierzemy.
Zuzia. Hm, toś ty taki? nie chodzi ci o mnie, tylko o pieniądze?
Michałek. Każdemu o to powinno chodzić. Nie myśl, żebym ja cię miał namawiać na jakie złe rzeczy, boć to przecie byłoby na moją skórę... ale widzisz, kto ma rozum, to drze łyka kiedy się da.
Zuzia. Ej, żebyś czasem nie żawołał[1], jeżeli to mówisz naprawdę.
Michałek. (n. s.) Udaje że się gniewa, ale dobrze, że jej powiedziałem: niech wiedzą żem ja nie ślepy... może człowiekowi co z tego kapnie... (słychać trąbkę; głośno) Masz! znowu trąbi... trza lecieć... do widzenia. (odchodzi na prawo).

SCENA II.
Zuzia, (po chwili) Kotwicz, (później) Łechcińska.

Zuzia (sama; po chwili zastanowienia) A to!.. czy on na prawdę mówi, czy tylko tak, żeby się czego dowiedzieć .. Co by mi nawet przez myśl nie przeszło, to on mnie sam uczy... (p. c.) Niech on jeno sobie ztego żarcików nie robi, bo jeszcze kiedy mu to na złe wyjdzie... (wchodzi na chwilę do domku).
Kotwicz. (wchodzi z prawej strony, rozglądając się). Tu jest, tu go niema... Że też ja ich nie mogę nigdy zdybać razem, a wiem, że myszkuje. Sekreta przedemną... co mu się stało... Bardzobym chciał mieć czarne na białem. (spostrzegłszy Zuzię, która wyszła zarzucając chusteczkę na głowę) O! jest jedno... pewno i drugie niedaleko, pod umówionym jaworem. (zastępując jej) Gdzież to rybcia idzie? hę?
Zuzia. Na spacer.
Kotwicz. Ale fe! tak na pojedynkę, czy ma się z kim zejść?
Zuzia. Co panu po tej ciekawości.
Kotwicz (grożąc żartobliwie) Rybciu! (zatrzymując ją). Muszę się dowiedzieć.
Zuzia (wydarłszy mu się) O! tyle! (pokazuje mu figę i wybiega).
Kotwicz. Ta figa daje bardzo wiele do myślenia.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – żałował.