Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż za głupstwo!
— No, no... przecież nie ma pani potrzeby ukrywać tego przede mną! Nie czynię wszakże wyrzutów. Jeśli to pani sprawia przyjemność, wszystko w porządku!
— Ależ zaręczam, że nie!
— Ejże!
Anetkę oblał rumieniec.
— Nie... nie... nie!
Marcel uśmiechnął się.
— Niechże się pani nie gniewa... Nie pytam już o nic. Ale, między nami mówiąc, wielce tajemnicza niewiasto, sądzę, że byłabyś pani w kłopocie, gdyby przyszło wytłumaczyć, dlaczegoś go pani wykradła, nie kochając wcale?
— Dlatego, że...
Zaczęła porywczo.
Ale umilkła. Zrozumiała, że nie uwierzy, jeśli wypowie istotne motywy swoje, że nie będzie zdolny zrozumieć ich... A więc niechże myśli co chce!
Uśmiech Marcela zatriumfował. O,... przed nim nic się ukryć nie da!...
Był dobrym człowieczyną... a miłość dodawała ostrzejszego smaku całej sprawie... Niechże tę Anetkę... Djablo kompromitująca osoba...
Ale w gruncie duszy był z niej dumny!...

∗             ∗

WZIĄŁ się niezwłocznie do roboty. Poszedł do kapitana rezerwy, sędziego śledczego. Był to człowiek tak miły i dystyngowany, że bez wysiłku wzniósł się do wyżyn nieludzkości, jakiej wymagała jego rola. Fanatyzm narodowy, skłonność do wyrokowania i ciekawość dyletanta tworzyły w nim razem harmonijny