Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sylwjo, złośnico! — dodała, biorąc ją pod brodę. — W dziecięcych latach budowałyśmy domy z domina. Czyś się złościła, gdy padały w gruz?
— Ciskałam domino na ziemię! — odparła Sylwja.
— Ja zaś mówiłam sobie: Głupstwo! Zbuduję inny dom.
— Przyznaj, żeś nawet potrącała stół!...
— Nie przysięgnę, że tak nie bywało!
— Anarchistko! — zawołała Sylwja.
— Jakto? Ty nią nie jesteś?
Sylwja nie była nią w istocie. Drwiła dowoli z ładu, gdy miała ochotę, ale uznawała potrzebę ładu i władzy, choćby dla innych! Zresztą i dla siebie samej także, bo czyż raduje człowieka buntowanie się, jeśli niema wcale ładu i władzy? Co do ładu, to Sylwja oponowała wówczas jeno, gdy był to ład nieustalony jeszcze, lub cudzy. Teraz jednak sama była twórczynią ładu własnego i ustalonego, jako właścicielka pracowni, i przestrzegała go z całą surowością, co nawet zdziwiło bardzo Anetkę. Poznajemy drugich należycie, dopiero widząc ich w chwili pełnej aktywności, Anetka widywała siostrę w porach, kiedy odpoczywała leniwo, lub włóczyła się, by odzyskać elastyczność do pracy. Nie można wyrokować o kotce, rozwalonej niedbale na miękkiej poduszce, dopóki jej nie widzieliśmy na łowach, wygiętej w łuk, miotającej zielone błyski oczu.
Teraz ujrzała Anetka siostrę na własnej porębie, którą sobie wycięła pośród paryskiej dżungli. Młoda mistrzyni wzięła na serjo zawód i nie ustępowała nikomu w prowadzeniu interesów swego zakładu. Anetka napatrzyła się temu dowoli, bowiem w pierwszych czasach po przeprowadzce jadały razem u Sylwji, co

69