że nikt, nawet Bóg nie może sobie zaprzątać głowy wszystkiemi, których coś boli. Ale czasem jest ono tak okropne, krzywda tak okrutna, że krzyk jej biegnie przez zaświaty i Bóg strwożony schodzi sam na ziemię, ukazuje się „w osobie“ i ze wzruszeniem wielkiem przytula do boskiej piersi swe nadmiernie zbolałe stworzenie.
Tak się oto dzieje i w pieśni i w bajce.
... Ożenił się chłop z wybraną swą dziewczyną... Byli oboje z tego ukontentowani, ale cóż — nie mieli dzieci. Lata mijały — nie było. Chłop się tem markocił, ale nie tak znów wiele. Kazano mu odprawić jakieś praktyki religijne — odprawił. Kazano mu pójść do znachora i posłuchać jego rady — posłuchał. Gdy nic to nie pomogło, przestał sobie głowę zbytnio tem zmartwieniem nabijać, na co zresztą i czasu nie miał — cały dzień za domem, w robocie. Ale z babą było gorzej.
Może nie tyle była zapracowana, może prędzej z domową robotą uporać się mogła, dość że miewała chwile zadumy — i choć brała wtedy wrzeciono, ale palce jej wprędce nieruchomiały, a głowa smutnie opadała na piersi. Cała wtedy uchodziła w ciche, tęskne, trwożne wsłuchanie się. W siebie się tak w słuchiwała czy nie dosłyszy pierwszego szmeru rodzącego się życia, czy nie wyczuje pierwszego upragnionego drgnienia.
Strona:Respha.pdf/62
Ta strona została uwierzytelniona.