CHłop ſie głupi ożenił, niewiedział co s tym rzec.
Y nogę przełożywſzy, chciał od żony uciec.
Oná go uchwyćiwſzy, pytáłá co to maſz,
Rzekł: iż żołądź: przecżże go moiey śwince nie daſz.
A gdy mu ſie ſprzykrzyło, w brzuchu też krucżáło,
Potym głupie chłopiſko, w dłuż ią popryſkáło,
Mowiąc: ieſliżeś świniá, rácżyſz też ieść co maſz,
Bo ſie wierę żołędziu, nie záwżdy docżekaſz.
DZiewká práłá ná lodu, więc cżerwone nogi,
Uźrzał ieden, rzekł iey, tu ogień w rzyći ſrogi.
Powiedziálá: ieſt pánie, máłpá by ſie wſciekłá,
On iey prośił, áby mu kiełbaſkę upiekłá.
Rzekłá: mnieć pánie trudno, ále iuż tám w kuchni,
Naydzieſz ogyeń gotowy, iedno mocno dmuchni.
Dobrze ták ná zuchwálcá, á co mu do tego,
Iż miał być ſzácunkarzem, ogoná cudzego.
PAni iednemu rzekłá, rádábych widziáłá,
Abych cie też wżdy kiedy w ſwoim domku miáłá.
Rzekł: iż mi teraz trudno, lecż do domu ná zad,
Jádąc, do was goſpodze, ſtąpiłbych bárzo rad.
Páni ſie obacżywſzy, miyay dobry pánie,
Bowiem wam bárzo z drogi, iecháć ná zad ná mie.
Udaycie ſie od ſiebie, tám tędy wam proſto,
Bo kędy ſie bierzecie, bárzo tám zároſło.