Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 036.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dlatego mówiła, że nie tak myślała, że nie chciała ich z nim rozłączać.
Nad ranem chora usnęła i uspókoiła się po bardzo ilnej gorączce w nocy. Zbudziwszy się, była bardzo osłabiona. Leżała z zamkniętemi oczyma. Podano jej jedzenie, odsunęła je. Pod wieczór gorączka zwiększyła się. Przeniesiono ją, z porady lekarza, do drugiego pokoju. Wydało się jej, że niosą ją do raju i cichutko nucić poczęła psalm. Nad ranem znów usnęła, lecz wkrótce nastąpiły jakieś straszne bóle, a potem już tylko jeszcze straszniejsza walka ze śmiercią. Atlung trzymając ją za rękę, czuwał przy niej aż do ostatniego tchnienia.
Nazajutrz doktór oświadczył mu, że dzieci wyszły z wszelkiego niebezpieczeństwa. Atlung nie rozdzielał dotąd dzieci od matki, ani na chwilę; podczas choroby ich czuł razem z nią, że żyć będą. I teraz, kiedy matka miała być z niemi rozłączona, inne uczucie — radości, zniknęło, a raczej ogarnęło go przerażenie, że i tu się pomyliła nieszczęśliwa. Zdawało mu się, że ona żyje i może widzieć, że wszystko jest tylko pomyłką.
Na dworze spotkaliśmy obu czarno ubranych chłopców, bladych i mizernych. Atlung zaprowadził mnie do grobów familijnych do kaplicy. Zdjęliśmy kapelusze i podeszliśmy do trumny, w najgłębszem milczeniu, i w niemem skupieniu opuściliśmy kaplicę.
Powietrze było ciepłe i łagodne. Las pysznił się już zielonością pod ostatniemi płatami śniegu, zdala fiord pachniał świeżością.
W powietrzu czuć było Maj, chociaż znajdowaliśmy się zaledwie w połowie zimy.

KONIEC.