Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 027.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

Doszedłszy do skraju lasu, rozdzieliliśmy się, ale w ten sposób, by się módz wzajemnie widzieć i słyszeć.
Zagłębialiśmy się w lesie, ale bardzo wolno, gdyż cały śnieg z drzew leżał teraz pod nami, grubą warstwą, pokrywając dawniej już leżący. W niektórych miejscach był tak gęsty, że brnęliśmy w nim po kolana.
Kiedyśmy, uszedłszy kawał drogi, zebrali się, ażeby się znów za chwilę rozejść, spytałem, czy to możebne, ażeby dwaj malcy wytrzymali w lesie, gdy się zciemniło. Lecz na to odpowiedzieli mi wszyscy, że chłopcy byli do tego przyzwyczajeni, że cały dzień, a nawet wieczorem bawili się zawsze w lesie. Tutaj spotykali innych chłopców, co sobie ze śniegu robili ludzi, budowali fortece, domy, w których często nawet, wewnątrz, ze światłem przesiadywali.
Opowiadania te poddały nam myśl, czy chołpcy przypadkiem i dziś czegoś podobnego nie zrobili i nie poszli szukać swoich przyjaciół.
Ale nikt nie wiedział, w jakiej by to stronie być mogło, ponieważ śnieg upadł bardzo niedawno. Ruszyliśmy tedy dalej, każde w swoją stronę.
Niespodzianie, kiedy uszedłem kilkadziesiąt kroków, spotkałem się ze Stiną; zbliżyliśmy się do siebie. Zauważyłem, że była w zupełnie innem usposobieniu. Spytałem jej o przyczynę.
— O! — odparła, — Bóg tak wyraźnie do mnie przemówił! Teraz znajdziemy chłopców! Teraz wiem już, dlaczego to się wszystko stało, wiem tak dokładnie!
I jej oczy Madonny jaśniała jakimś blaskiem niepospolitym, a na delikatną, bladą twarz, wystąpił wyraz zachwytu.