Strona:Pył (opowiadanie norweskie) 014.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giej chwili, półgłosem wypłynęło na usta jej pytanie:
— Łamanie się promieni... rozmaite łamanie promieni... — zatrzymała się nagle, nadstawiła ucha i wstała; usłyszała kroki Atlunga w przedpokoju. I ja też wstałem.


IV.

Drzwi otwarły się szeroko i wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w obszernem ubraniu, noszącem na sobie ślady pracy w fabrykach.
Przymrużył zlekka oczy, ujrzawszy mnie i po chwili uśmiech zagościł na długiej twarzy. Prześliczne białe zęby zalśniły i zawołał szczerze ucieszony:
— Więc to pan, doprawdy?
Uścisnął mi obie ręce, a potem objął żonę i dodał:
— Jak to miło, Amelio, nieprawdaż? Przypomina nam nasze piękne drezdeńskie czasy.
I potem serdecznie mnie pytał o zdrowie, o podróż, w końcu zaczął opowiadać, chodząc po pokoju, o swoich zajęciach, przyczem dotykał coraz to jakiegoś przedmiotu, i brał go do ręki, i trzymał, nie tak, jak my, w palcach, ale całą dłonią.
Żona wyszła tymczasem i wkrótce wróciła, zapraszając nas do stołu. Ale w tej właśnie chwili Atlung podchodził do pianina, gdzie leżały otwarte nuty. Zaczął grać, a potem wiersz za wierszem śpiewać długą pieśń. Żona przypomniała mu o jedzeniu, gdy skończył.
— Amelio, spróbujmy ten duet, — poprosił ją, i zaczął akompaniament. Uśmiechnęła się do mnie, stanęła jednak przy nim i zaczęła śpiewać. Głosy ich,