Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

same z głuchym regimentarzem tylko, bo pana Szczyta nie było, rady sobie dać niemogły. Nad rankiem stał już w ganku, nieśmiejąc wnijść do tego domu, który śmierć nawiedziła. Oprócz żalu po matce, Iwanowski przewidywał, że Teklunia w żałobie ślubu brać nie zechce, i że rok i sześć niedziel będzie musiał czekać nim mu odda rękę. Zakochanemu tyle czasu stracić — było boleścią wielką.
Tymczasem nowa służba go czekała. Trzeba było pogrzebem się zająć inwentarzami — pannie ulżyć ciężarów i niedołężnego opiekuna wyręczyć.
Nie pytając prawa, pan Jan energicznie się wziął zaraz do wszystkiego. Szło mu o to aby prześladowana przez księżnę wojewodzinę pułkownikowa pogrzeb miała co się zowie wspaniały z całym tym ceremoniałem dawnym, który wymagał pysznego castrum doloris, niezliczonych exort i mów, światła kilkadziesiąt kamieni, a nakońcu stypy obfitéj i rzęsisto oblanéj winem.
Iwanowski postanowił, że obywatelstwo być musi liczne, aby przez to sympatyi dowiodło dla zmarłéj, i oprócz listów zapraszających, gotów był sam jeździć po dworach.
Ciało nieboszczki z dosyć wspaniałym konduktem wyprowadzono do kaplicy na cmentarz, a uroczysty pogrzeb odłożono do zebrania się familii bliższéj i dalszéj — w istocie aż do przygoto-