Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wicza przypominał — bo nawet i mały kaszelek często mu mowę przerywał.
Gdy Teklunia zobaczyła go zdaleka idącego, już z miny i chodu odgadnąć mogła co z sobą przynosił.
Pan Jan wlókł się noga za nogą z głową spuszczoną — stając po drodze, ramionami ruszając... przybity, znękany jakby odroczyć chciał tę nieszczęsną godzinę, w któréj miał ukochanéj cios dotykający ją zwiastować.
Panna Tekla załamała rączki.
— Agatko — rzekła — tylko pakować nam i do Pacewicz... Nie mamy tu już na co czekać. — Wszystko skończone. — I padła na krzesło.
Tak ją osłabłą, ale bez łzy na powiekach zastał wchodzący Iwanowski, który w progu stanąwszy, obejrzał się, słowa nie rzekł, ręce rozstawił i westchnął.
Panna Tekla wstała podchodząc ku niemu.
— Stało się? — rzekła.
— Tak...
— Przegraliśmy?
— Bez apelacyi — wyrok gorszym być nie mógł; Żywultowi przysądzono wszystko.
— Księżna tryumfuje — westchnęła panna.
— Ale pan Bóg mściciel nad nami — dodał Iwanowski. — Nie wygrali tak jak chcieli, bo dekret ledwie przeszedł parą głosami.
Panna Tekla spojrzała na niego długo, czule z wyrazem wdzięczności i rzekła cicho.