Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w dziwne jakieś usposobienie, zdawał się chciéć rywalizować ze sławnym patronem.
— A cóż? — odezwał się głośno — nie ma tu już co się namyślać... wola książęca, głos pana Turczynowicza, poszanowanie należne Radziwiłłom — zmuszają nas potępić pułkownikowę. Per fas czy nefas Żywult górą — niemasz tu już co się wahać... Kazano... my słuchajmy... Fraszka cześć i sumienie... ktoby tam na te fatałaszki zważał... Zatem Borkowskę od wszystkiego odsądzić... Koszta procesu na nią... a niewinnego baranka Żywulta, sprawa górą!! Górą Żywult...
Wystąpienie to niepodobało się... Niektórzy zaczęli zaczepki szukać do Leńkiewicza, że tu nie miejsce na takie żarty.
— Ale to wcale żarty nie są! — rzekł deputat — co waćpanowie myślicie, ja mówię... dekret gotowy musi być, podyktowany przez księżnę — submitujmy się.
Niektórym się wstyd zrobiło, zachwieli się.
Leńkiewicz odszedł parę kroków, przy stole siadł, podparł się i zamilkł. Nie mieszał się już do narady.
Ci co byli związani słowem wprawdzie choć gniewni nie cofnęli się, ale Żywult który by był miał znaczniejszą większość za sobą, stracił kilka głosów. Ten i ów oponował przeciwko przygotowanemu dekretowi, zaczęły się spory. Była chwila, że ci co wzięli na siebie przeprowadzenie wyroku ulękli się azali — uchowaj Boże — nie zajdzie albo