Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny po zmarłym Filipowiczu odziedziczył... nieodstępował Borkowskich na chwilę.
Jawnem było, że się o pannę starał, a zakochany w niéj był tak, iż — wedle słów brata — zupełnie oszalał. Lecz któraż miłość, jeśli prawdziwą jest, nie bywa szaloną?
Sypał pieniędzmi nie licząc i nie patrząc, zdrowiem szafował, gardłował, ludziom się narażał i przystał do Tekluni nie jak kochanek ale jak niewolnik, skinienia jéj patrząc tylko.
Z bratem znów byli na noże, i gdy się spotykali w ulicy, jeden się od drugiego odwracał, aby sobie w oczy niespojrzéć, bo wnet do kłótni przychodziło.
Co się działo w sercu panny, ani nawet matka nie wiedziała. Była dla Iwanowskiego czulszą niż innym, nieodpychała go, posługiwała się nim chętnie — przecież, choć naglił ją o słowo, choć na klęczkach prosił, wahała się i odkładała.
Prawda, że tak wielkich nadziei i tak wielkiéj piękności pannie, którą wszyscy uznawali cudem świata — a i ona sama wiedziała dobrze iż tu drugiéj jéj równéj nie było — trudno się przychodziło na pana Jana zdecydować. Patrzała ona i matka, a nuż co świetniejszego się nie zjawi.
Tymczasem zamożnego szlachcica trzymano na przypadek wszelki.
A że miłość miał wielką, która i najtwardsze lody roztapia, były takie szczęśliwe godziny, gdy i jemu i pannie się zdawało, że to ich do ołtarza