Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tym a wątpliwym. Jak się to stało, że one na nich czy oni do nich trafili — rzecz niepojęta — ale Śnieżkówna za serce okrutnie pochwyciła Konopkę, a Kildyszówna Ponikwickiego.
Odcinały się im dwuznacznemi słówkami tak dowcipnie, broniły tak śmiało, wyzywały tak drapieżnie, że deputaci głowy potracili. Konopka chciał w końcu klękać przed swoją, a Ponikwicki tak się zwinął, że Kildyszównę świeżą jak różyczkę dopadłszy w kącie pocałował. I tém się zgubił. Jakby się z jéj ust trucizny napił, czy lubczyku — nie mógł już od niéj odstać.
Panna Klecka pilnowała przyzwoitości, lecz w kilkunastu miejscach razem być nie mogła. Na głośniejszy wykrzyk biegła i przybywała, gdy tylko rumieniec świadczył iż się coś stało nadzwyczajnego. Lecz do tego nikt się nie przyznawał. Deputaci przysięgali, że się zachowali jak baranki.
Zabawa ta przeciągnęła się późno w noc, aż nareszcie na jakiś dany przez Klecką tajemniczy znak — panny po jednéj wymykać się i znikać poczęły. Deputaci opatrzyli się téż, że do domów wracać czas było. Książę już w drugim pokoju drzemał w fotelu, a raczéj spał snem sprawiedliwego po szczupaku.