Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ powiadam ci, panie deputacie, nie bądź że.... — I natychmiast wybiegła.
Leńkiewicz pozostał jak wryty. Zbladł i zrobiło mu się mdło, choć mężny był. Ukradkiem się przeżegnał.
Powróciwszy panna Tekla zastała go jeszcze na środku pokoju, w tém samém miejscu, w którem porzuciła pisarzowa.
Wypadło tak, że panna Borkowska musiała coś o swéj dla niego wdzięczności napomknąć. Deputat westchnął.
Spojrzała trochę wyzywająco.
— Panno pułkownikówno — odezwał się głosem słabym — małe to są rzeczy to com uczynił, w proporcyi do tego co bym dla niéj pragnął.... co bym gotów, boć i życia nie pożałowałbym.
Panna Tekla rączkę mu podała. Padł na nią z pocałunkami, i aż ukląkł.
— Panno Teklo — zawołał — gdybym śmiał...
— No, to co by było? — przerwała z jakimś smutkiem a figlarnie — to co?
— Padłbym jak długi u stóp jéj szczęścia błagając, a żywot mój i całego siebie jéj oddając.
Ręki nie odbierała panna Tekla, dumała.
— Dziej się wola Boża — rzekła. — Widać żeś był dla mnie przeznaczony... a ja dla niego...
I zapłakała trochę, a Leńkiewicz nogi jéj całował.
Pisarzowa zdaje się, że umyślnie wbiegła na to i w ręce plasnęła.