Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prowadzić myśli, i jak mu nigdy w życiu krzywdy swéj nie daruje.
— No, a z Leńkiewiczem co będzie? — spytała, dawszy się jéj wygadać pisarzowa.
— Jakto? a cóż z nim ma być! — odrzekła panna.
— Ależ, moja ty najdroższa — poczęła pisarzowa — on się dla ciebie tak sakryfikował, tyle narażał... że ja myślałam.
— A cóżeś mogła wymyśleć? — rozśmiała się panna Tekla.
— Prosta rzecz, sądziłam żeś mu słowo dała. Bo że aspiruje do ręki i że kocha, to przecie cały świat wie i widzi. Człeczysko bałwochwalczo do ciebie przywiązane, w ogień i wodę. Toć mu się coś więcéj należy niż szkatułka po Sobieskim, bo gdyby nie on, kto wie co by było!
I głową pokręciła pisarzowa. Zadumała się mocno panna Tekla, lecz nie sprzeciwiła się.
— Moja dobrodziejko — rzekła po chwili — ależ on mnie nigdy nie prosił o to... nie dał nawet do zrozumienia, że chciałby się oświadczyć...
— Bo człowiek utemperowany i nie napastliwy — ciągnęła stara daléj. — Ja nawet wątpię żeby kiedy odwagę miał wystąpić.
— Trudnoż mu się narzucać — dodała panna. — Wcale bo nie piękny jest i mówią że ubogi, partya to — żal się Boże.
— Jak tam uważasz, ale człek fundamentalny. Ja za nim nie gardłuję — mówiła pisarzowa, ani