Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wziąć cokolwiek od niego, niż dziesiątki lat się z nim ciągać.
— Zgodzić się z Horodniczym! z tym człowiekiem bez czci i wiary! — przerwała panna Tekla, ręce do góry podnosząc. — Nigdy w świecie! nigdy! Wolę siedziéć w klasztorze, wolę się do siwego włosa procesować. Nie daruję mu, nie daruję!
Leńkiewicz z tonu i wyrazów zmiarkowawszy, że nie czas jeszcze było mówić o zgodzie, zamilkł.
Lecz saméj téj myśli panna mu darować nie mogąc, długo jeszcze wyrzucała, że on, mężczyzna nie miał tyle energii co ona, biedna sierota, i poddać się chciał nieprzyjacielowi.
— Panno pułkownikówno dobrodziejko — rzekł deputat — radziłem tak i radzę, bo nieprzyjaciela tego dobrze znam, a jéj życzę najlepiéj. Najgorsza zgoda lepsza niż najpiękniejszy proces. Pani ucierpiałaś wiele, należy jéj spoczynek i wytchnienie. Po cóż sobie zatruwać życie.
— A!... — zawołała panna Tekla — już mi ono słodkiem nie będzie nigdy! Straciłam przyjaciela najlepszego, matka mi zmarła, majątek rozgrabiono... niech się choć tém pocieszę, że zemstę miéć będę nad wrogiem.
— Otóż bo to kwestya — szepnął deputat. — Człowiek zły na wszystko się ryzykujący — drogi takiego wroga dla nas nieodgadnięte, jak ta którą już raz iść probował... kalumnie przed sądami.
Panna Tekla zarumieniła się.
— Już mnie i te nie obchodzą — rzekła. — W su-