Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o tém tylko, czy téż ją kto odwiedzi i przyniesie wieść jaką z zewnątrz.
Co się tam działo! Może ucieczka okazała się bezpotrzebną, i zaraz na plac walki będzie mogła powrócić! Tego sobie życzyła najmocniej.
Wreszcie choćby jakiegokolwiek znaku życia od ludzi.
Najpierwsza zgłosiła się około południa do parlatorium pisarzowa, zapłakana jeszcze i wylękła. Zobaczywszy bladą pannę Teklę za kratą długo się nie mogła uspokoić i przyjść do słowa.
— Cóż słychać? — powtarzała pułkownikówna.
— A, źle! najgorzej! Zajadłość okrutna!! odgróżki straszne! Ani się myśléć na świat wychylać. Czyhają na to... Niektórzy wołają jeszcze, że na gardle obrazę trybunału całego karać potrzeba — wolała pisarzowa, łzy ocierając — Bogu tylko dziękować, że ten poczciwy Łopaciński co się niegdyś też kochał w tobie — w czas przyskoczył i tak skutecznie poradził. Kto wie czyby tych listów do Jasia życiem nie przyszło przypłacić?
Według powieści starej jejmości, ani myśléć było można, o wychyleniu się z klasztoru. Zaklinała aby ma krok nie wychodzić, nawet do kościoła. Trybunał był wściekły — niektórzy dochodzili do tego, że napiwszy się chcieli szturm przypuszczać do klasztoru dominikanek, aby winowajczynię z niego uprowadzić.
Pułkownikówna słuchała tego usta zagryzłszy, me strwożona, ale gniewna, ruszała ramionami