Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się od nich uwalniać można — ale w ciągu życia nie czuła nigdy potrzeby dusznéj szukania pociechy u ołtarza. Życie nadto ją od kolebki objęło, opanowało, zbyt z początku nakarmiło słodyczami i nadziejami. Potém nastąpiła walka z ludźmi, do któréj w pomoc nie przyszło jéj na myśl wezwać tych sił tajemniczych, niewidomych, których potędze powierzają się ci, co już zwątpili o własnéj.
Przeżyła tak znaczną część życia prawie nie uroniwszy łzy, ani westchnąwszy do Boga.
Klasztory, których nigdy nie widywała zblizka, wydawały się jéj rodzajem szpitalów dla istot słabych, które się w nich chroniły od boju, leczyły z ran w nim poniesionych. Swobodna i wysoko ceniąca swobodę z trwogą zawsze spoglądała na te mury więzienne, zamknięte, zakratowane okna, drzwi okowane, których próg przestępując potrzeba było wyrzec się wszystkiego tego, co się po za niemi rzucało.
Teraz dziwne losu zrządzenie ją właśnie popychało tu, do tego portu... w tę ciszę grobową...
Wzruszona jeszcze trwogą i gniewem ostatniéj godziny, gdyż więcéj doznała oburzenia niż obawy może; zmuszona do tego kroku przynaglającą radą przyjaciela, weszła panna Tekla niezbyt przytomna w korytarze, których milczenie, godła, malowania, napisy przenosiły ją w świat zupełnie obcy.
Oczy jéj błądziły po tych postaciach w zachwy-