Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A panna Tekla — spytał Leńkiewicz — jakże to przyjęła?
— Powiem ci — odezwał się Łopaciński — że takiej kobiety jak ona, a zwłaszcza panny niewidziałem jeszcze jakem żyw. W początkach nieco się strwożyła, zawahała, lecz wnet potem takie jéj męztwo przyszło, że ją tylko mitygować było potrzeba.
Gdy mi wchodząc za klauzurę rękę podała i twarz zwróciła ku mnie, jakby się nic nie stało, miała śliczne oblicze wypogodzone i spokojne.
Wchodzący kanceliści przerwali rozmowę, deputat zawrócił się do izby sądowéj.
Tu sprawa Sapieżyńska na czas jakiś od Borkowskiej odciągnęła. Przywoływano i innych wiele, któremi się deputaci interesowali — zapomniano trochę o pułkownikównie, dopiero wychodząc wszyscy się informować chcieli co i jak się stało.
Po mieście poszedł był rozgłos już o tem co zaszło. Horodniczy sam nieco podpiwszy, zawczasu począł się chwalić po śniadaniu jakim sposobem pożył nieprzyjaciółkę. Był pewien, że ją pod wartę wezmą. Tymczasem stało się inaczéj. Niewiedziano kto dopomógł do ucieczki, kto dał znać, lecz że była już bezpieczną u dominikanek, Horodniczy dowiedział się ze smutkiem. O rekwirowaniu jej z klasztoru, który wedle trądycyi dawnych miał nawet prawo schronienia dla największych złoczyńców — nikt nawet nie myślał.