Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło opamiętać i zrozumieć o co szło. Deputaci do koła powtarzali nalegając: — Pod sąd! pod wartę! Stał marszałek niemal osłupiały słowa nie mówiąc, oczyma ich mierząc, rachując swe siły, z widoczną chęcią łagodzenia umysłów — lecz coraz się mocniej przekonywając, że całą swą powagą nic nie zdoła.
— Wszyscy pójdziemy ztąd... nikt zasiadać nie zechce, splugawieni jesteśmy, zemsty prawa potrzeba.
Hubert, kanonik wileński, któremu coś Judycki szepnął, głową potrząsł. Marszałek po chwili wybuchnął:
— Ale mości panowie, reflektujmy się!
— Żadnéj refleksyi, dziewczynę pod sąd — i natychmiast pod wartę... pisać rozkaz... pisać ordynans...
Nie dali mówić marszałkowi, który głowę spuścił. Dyktowano rozkaz — Leńkiewicz przystąpił nareszcie do Judyckiego, lecz ten wskazał mu rozognionych, ramionami ruszył i okazał na migi, że tu już rady niema. Listy w istocie zawierały jawną obrazę majestatu trybunalskiego, zadając mu przedajność i prywatę.
Chociaż opóźniło się nieco wyprawienie żołnierzy, którym nakazano pannę ująć i do wieży prowadzić — Leńkiewicz strachem przejęty nie wiedział, czy się ocalić potrafiła. Wszystko polegało na roztropności i dobréj woli Łopacińskiego.
Ponieważ dnia tego miano także przywoływać