Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

magała, dość było wieży in fundo, aby cześć i zdrowie odebrać kobiecie.
Można więc sobie wyobrazić, co się działo z Leńkiewiczem, nie mogącym się ruszyć, ani powiedziéć nic, a wciąż błagające wejrzenia zwracającym ku Łopacińskiemu, który za klamkę trzymał, wahał się, zdawał chcieć wysunąć się — nasłuchiwał odgrażających.
Trwało to dobry kwadrans, nim nareszcie znikł Łopaciński. Lecz czy się dorozumiał co miał uczynić — wielce było wątpliwem, czy się mógł zebrać na potrzebną odwagę??
Leńkiewicz byłby może, na nic nie zważając, sam opuścił izbę i skoczył do pułkownikowéj, ale czuł się tu potrzebnym.
Lada chwila mógł nadejść marszałek Judycki, potrzeba było choć sprobować przez niego wpłynąć na deputatów, aby ich odwieść od mściwego zamysłu.
Judycki z obiadu powracał od księżnéj i wszedł o niczem nie wiedząc, jakby w poruszone gniazdo oss wstąpił.
Niedano się przybliżyć doń czatującemu mozyrzaninowi, natychmiast oskoczyli go najzapaleńsi i Konopka listy panny Tekli dał mu w ręce.
— Czytaj pan! czytaj! patrz co się dzieje! co na nas po świecie noszą. Infamię nam zadają. Ujdzieli to bezkarnie babie, w ulicy nas żydziaki błotem obrzucać będą.
Judyckiemu marszałkowi długo i trudno się by-