Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za smrodliwa dziura. — Hej! słuchaj stara, jest tu jaki deputat Leńkiewicz.
Baba, któréj gość równie musiał zaimponować jak ona jemu, utarła nos naprzód, bo czynność ta najpilniejszą być musiała, potem tym samym palcem obrzękłym i kościstym, na przeciwległe drzwi wskazała.
Wierzejko pasa ociągnął, wąsa pokręcił — i odchrząknąwszy, klamki szukać począł. A że ta niewielka była i barwą mało się od drzwi różniła, ledwie ją namacał.
Uchylił potem drzwi, zajrzał i głosem podniesionym zaintonował.
— Niechże będzie pochwalony.
Widok jaki miał przed sobą trochę go zdumiéć musiał, gdyż nierychło i z wahaniem się pewnem próg przestąpił. Izba z małemi okienkami, dosyć ciemna, była przestronną, lecz choć ją deputat zajmował nieprzystrojoną, i zachowała dawny swój charakter wieśniaczo-mieszczański. Do koła jéj biegły grube ławy, piec prosty lepiony zajmował kąt jeden, a pod nim opróżniony i kawałkiem drzewa zastawiony kojec dla kur widać było. W przeciwnym kącie ubogi tapczan, sianem nasłany i skórą łosiową okryty łóżko stanowił, na którem miasto innéj pościeli leżała opończa szara i skórzana stara poduszka. Oparta o krawędź stała tu odpięta od boku szabla duża, krzywa, jakby na straży. Tuż naprzeciw łoża mały stół na cienkich nogach z papierami i kilku foljantami