Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obie razem usunęły się na bok trochę...
— Tekluniu, kochanie — poczęła solenizantka. — Niezapomnij! Mówiłaś co z nim?
— Nie jeszcze...
— Zlituj się. Jak chcesz naprowadź rozmowę, a sprawę z Żywultem żeby mi wziął do serca. Uśmiechnij mu się jak to ty umiesz... zaklnij... zresztą ty to potrafisz byleś chciała. Sapiehowie wpływy mają, a dla nas z Żywultem proces to... cała egzystencya!!
Teklunia niedowierzająco spojrzała na matkę, uśmiechając się.
— E! matuniu! — rzekła — choćbyśmy i przegrali ja się o przyszłość nie boję...
Pułkownikowa za rękę ją pochwyciła.
— A! niemów mi tego! musiemy wygrać... ale się uśmiechnij Sapieże. Dla ciebie nikt nic nie odmówi.
I pocałowała ją w czoło...
Czy panna Tekla rozkaz macierzyński tak bardzo wzięła do serca, niewierny. Jednakże wkrótce potem Sapieha znowu z nią tańcował, a wśród skoków mieli czas żywą prowadzić rozmowę.
Gdy na swe miejsce wrócił wojewodzic do Montresora, chmurny był. Coś jak fałszywa nuta zabrzmiało mu pono w uchu i zatruło złote marzenia. Spoglądał na pannę i wzdychał.
Filipowicz z pod ściany ciągle nań patrzał i zdawał się każdy ruch jego szpiegować.
Zabawa ochocza, kielichami przerywana, pocią-