Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panie Horodniczy — panowie jak na lep do naszych pięknych szlachcianek... to prawda. Zęby szczerzyć, cholewki smalić, prezenciki wozić, muzyczki sprowadzać, w kąciku za rączkę ściskać, do szpaleru o mroku ściągnąć... to ich sprawa.... ale do stuły i ołtarza!!
Począł głową trząść.
— Gdyby panna i matka rozum miały — dodał, na te pańskie konkury wcale by nie rachowały... Co innego nasz brat szlachcic, u którego miłość nie jest żartem i igraszką...
— Co to gadać? — przerwał Iwanowski. — Zapewne! asindziéj masz racyą generaliter biorąc, ale to casus particularis, excepcya! powiadam, excepcya! Takiéj heroiny drugiéj jak pułkownikówna, w koronie i na Litwie nie znajdziesz. Ja się nie kocham w niéj bom nie głupi, a przytem żonisko w domu jest, więc mnie już się nie durzyć, a dla zmiany, u mnie każda Horpyna ładna... ale, co prawda, to prawda! Co to gadać? panna jak anioł...
Starszy Iwanowski dosłyszawszy tylko słów ostatnich, niezmiernie uradowany, że je z ust brata podchwycił, porwał za kieliszek pełny, aby się z nim trącić... z gorącością wielką.
— Ej, bratku! — rozśmiał się Horodniczy — nie masz się czém rozczulać i dziękować. Panna piękna — ale nie dla ciebie.
— Któż to wie! — krzyknął starszy Iwanowski, amor improbus omnia vincit.