Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

musiała się krzątać. Regimentarz o niczem nie wiedział i postanowiono dopiero po ślubie mu objawić fakt spełniony.
Gdy się ludzie spieszą, czas téż leci dziwnie. Ani się spostrzeżono, gdy zmierzchać zaczęło i konie trzeba było zakładać.
Na pannie jeszcze welon opinano, a matka, która teraz najwięcéj miała męstwa i największą okazywała niecierpliwość, dodawała otuchy, i napędzała o pośpiech. Zdawała się lękać aby w téj stanowczéj godzinie coś jeszcze nie przeszkodziło.
Noc nadchodziła ciemna i smutna... lecz droga była dobrze ludziom znajoma, i o nią się obawiać nie było potrzeba. Chłopak na koniu przodem jechał z latarnią, która nie tyle świeciła, jak otaczającą ciemność zwiększała.
Pułkownikówna siedziała w głąb powozu zagłębiona, jedyna drużka Agatka otulona, niespokojna drżała na przedzie. Pułkownikowa odmawiała półgłosem modlitwy, co chwila wyglądając i znajdując, że konie ledwie się wlokły.
Podróż, która we dnie zwykle nie trwała nigdy dłużéj pięciu kwadransów, w nocy i po ciemku zdawała się niezmiernie przedłużać.
Borkowska coraz to głowę wystawiając wołała do furmana.
— A co? widać już kaplicę?
I odbierała ciągle jedną odpowiedź.
— Jeszcze nie.