Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja téż to mówiłam! — odparła panna Tekla. Niedokończyła tych słów jeszcze, gdy rumor się zrobił w przedpokoju, i starosta w humorze różowym, wpadł do sali, biegnąc naprzód ucałować rączki bohdanki. Spostrzegłszy podkomorzego trochę się w zapale pohamował. Idący za nim horodniczy zmięszał się, wnet zaczynając nadrabiać miną i śmiechem nienaturalnym. Kolnęło go zaraz, że podkomorzy nie był tu darmo. Jedno spojrzenie na pułkownikową zapłakaną i strwożoną — już wiele mówiło.
Panna Tekla z dumą i chłodem przyjęła pana starostę, który zdumiony w oczy jéj patrzał, gdy ona wzrok spuszczała.
Nieprzyjemna chwila milczenia, poprzedziła wykrzyknik Iwanowskiego, który podkomorzego witał natarczywie.
— Pan tu rzadkim gościem.
— A pan horodniczy teraz częstym? — odkąsił podkomorzy, który go nie lubił. — Mnie to równie dziwi!
Starosta tymczasem zbliżył się do matki i z cicha szepnął.
— Wszystko gotowe...
Borkowska jakby nie słyszała. Panna Tekla zwolna ku oknu odstępowała. Ogiński patrzał dokoła i zaczynał się domyślać, że tu coś zaszło albo zajść miało, nieprzyjemnego dlań. Pogonił za panną.
Teklunia stała smutnie w ogród wpatrzona.