Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciągnąc już z sobą podkomorzego, który znowu się z Montresorem zagadał — wyszedł z pokoju.
Panna Tekla, choć jeszcze gniewna, spojrzała za nim z jakiemś uczuciem trwogi i żalu. Zrobiło się jéj smutno...
Powóz już z turkotem zachodził przed ganek, gdy podkomorzy ocknąwszy się, pobiegł gonić odjeżdżającego, bo swoich koni nie miał.
Filipowicz blady jak trup już, z pomocą dwóch służących wydrapał się był na bryczkę i czekał nań. Zaręba dostrzegł na twarzy jego taką zmianę, że się uląkł.
Naglił aby odjeżdżać co prędzéj. — Trzymał się z widocznym wysiłkiem, jedną ręką za fartuch a drugą chustkę cisnąc do ust, krztusił się.
Podkomorzy chciał wstrzymać odjazd, widząc go bardzo osłabionym, lecz Filipowicz dostrzegłszy to, krzyknął porywczo.
— Jechać do domu! żywo!
Popędzono więc i jedna panna Agata z okna widziała, jak blady suchotnik obłąkanem wejrzeniem zmierzywszy dwór, pochylił się osłabły.
Po odjeździe jego Ogiński z paniczykowską dumą i nieoględnością nielitościwie przedrwiwał nieboraka — robił miny jego, naśladował kaszel, chustkę przykładał do ust... i udawał go tak dobrze iż sama pani Borkowska za boki się brała.
Na pannie Tekli uczyniło to wrażenie przykre, okazała zły humor i musiano się zabawiać czémś inném.