Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pisarzówna podskoczyła na krześle obrażona.
— Dalipan, dziś rozum pan postradałeś! — zawołała.
— Jam go już dawno nie miał — rzekł zasępiając się chory. — Od czasu jakem pannę Teklę zobaczył, sfiksowałem. Bo czyż to nie fiksacya, proszę, sądzić że taka śliczna, wesoła ptaszyna zechce w gnieździe siąść spokojnie, i jednym szarym wróblem jak ja się kontentować?
Rozmowa dziwaczna, byłaby się może przeciągnęła jeszcze, bo pisarzówna znajdowała w niéj pewną przyjemność, gdyby do stołu nieoznajmiono.
Sapieha nieproszony ni dziękowany skoczył prowadzić pułkownikowę, Ogiński porwał pannę, posponując wiek i godność podkomorzego, który wziął pisarzowę. Filipowicz dał rękę pannie Agacie.
Posadzono męczennika tak, iż miał naprzeciwko siebie pannę Teklę oblężoną z jednéj strony przez Sapiehę, z drugiéj przez Ogińskiego.
Widok panny oko w oko byłby wielką osłodą dla spragnionego Filipowicza, gdyby... nie to jéj sąsiedztwo, niedające jéj spokoju. Ogiński zaczął zaraz przed nią gałki stawiać do wyboru, chychy, śmiechy i szepty nieustawały.
Szczególniéj starosta usposobiony szydersko wziął za cel żartów i drwin Filipowicza, udawał jego minę, przedrzeźniał głos, a czynił to tak jawnie, iż sam obżałowany, poznać się na tém musiał.