Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakaś ty wybredna!... Mówię ci śliczny chłopiec... no — i Ogiński.
— Są i ubodzy Ogińscy! — szepnęła pisarzowa.
— A że téż ty, kochana pisarzowo — rzekła — zawsze musisz plam szukać, choćby na słońcu! Ubogi, albo to tego nie wiesz, co znaczą pańskie ostatki... i te sukcesye.
Pułkownikówna chodziła zamyślona. Sapiehę lubiła dosyć, Ogiński się jéj podobał, Filipowicza żal było... a Iwanowski tak się jéj wysługiwał jak niewolnik....
Nazajutrz wojewodzic ze starostą stawili się znowu. Ogiński już, jak dawny znajomy, na stopie poufałéj był, i umiał tak sobie radzić, że Sapiehę nawet, lepszego znajomego, starszego w randze adoratora wyścignął.
Młodzieńcze niedoświadczenie i śmiałość pomagały mu, miał téż w sobie coś niewieścio-przymilającego się, coś kociego, co się czasem energicznym kobietom podoba, bo im się zdaje wróżyć niewolnika i pokornego służkę...
Wielce układny Ogiński, padając i submitując się umiał, nawet gdy się cofał, coś na tém zyskać. Drugiego dnia tak już pannę oswoił, że szeptali z sobą, dawali sobie znaki i Sapieha chodził markotny bardzo.
Francuz Montresor, który nie odstępował wojewodzica z rozkazu matki, ale mu wiele folgował, niechcąc próżnować, umizgał się do Agatki, ale że i niepiękny był i rozmówić się z nim nie łatwo jéj było, dziewcze potroszę drwiło z niego.