Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sor opowiadał tam o naszej lecznicy, pewno wspomniał pan również i o mnie?
Głos Łucji zlekka drgał. Przeczuwała, co usłyszy od Wilczura. Profesor skinął głową:
— Ach, nie tylko wspominałem. Podnosiłem pod niebiosa pani poświęcenie, droga panno Łucjo. Nie wyobrażam sobie lepszej pomocy, niż ta, jaką miałem od pani.
Łucja przygryzła wargi:
— Dlaczego pan używa czasu przeszłego?
Wilczur odpowiedział spokojnie:
— Dlatego, panno Łucjo, że z pomocy tej, niestety, będę musiał zrezygnować.
— Profesorze!...
— Przecież rozumiemy to oboje, panno Łucjo.
Zmarszczyła brwi:
— Ja tego... nie rozumiem — powiedziała z przekonaniem. — Nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy. Jeżeli pan był zadowolony ze mnie, a jestem przekonana, że tak, dlaczego chce mnie się pan pozbyć? Profesorze! Jak pan może nawet bez porozumienia się ze mną przekreślać wszystkie nasze wspólne plany!
Wilczur uśmiechnął się, a w jego oczach zamigotał smutek.
— Nie ja je przekreśliłem Przekreślił je los. Przeznaczenie. A przekreślone zostały dlatego, że nigdy nie miały racji bytu
— To nieprawda — zaprotestowała żywo.
— Najprawdziwsza prawda — pokiwał głową profesor.
— Więc udowodnię to panu.
— W jaki sposób?
— W najprostszy. Zostanę z panem. Zostanę na zawsze. Przysięgam panu, że niczego innego nie pragnę, że byłabym głęboko nieszczęśliwa, gdyby pan mnie odtrącił, gdyby pan mnie teraz odtrącił. Ułożyłam całą swoją przyszłość i całą swoją przyszłość widzę przy panu. Nie chcę innej. Nie mogę żadnej innej przyjąć. Owszem, jeżeli pan chce, by przyjeżdżali tu młodzi lekarze na praktykę, nic przeciw temu nie mam. Ale i ja zostanę. Zostanę jako pańska pomocnica, jako pańska żona. Inaczej być nie może.
Na twarzy Łucji wystąpiły jaskrawe rumieńce. Jej ręce drżały:
— Nie wiem, co pana skłoniło do zmiany postanowień, powziętych od dawna. I nie chcę o tym wiedzieć. Prawdopodobnie uległ pan jakimś złudzeniom. Ale myli się pan sądząc, że zrezygnuję tak łatwo z tego, do czego mam prawo.
Wilczur łagodnie wziął jej rękę:
— Panno Łucjo. Pomówmy spokojnie.
Zerwała się z miejsca:
— Ach, nie, nie. Nie mamy tu w ogóle o czym mówić. Bardzo boleśnie pan mnie dotknął