Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę pani, o ile wiem, pan doktor Pawlicki sprowadzał sobie szczepionkę pasteurowską, bo ostatnio było tu parę wypadków pogryzienia przez wściekłe psy. Może mu jeszcze zostało.
— Dziękuję panu. Bardzo dziękuję — zawołała Łucja i poszła szybko do mieszkania Pawlickiego.
Nie zastała go jednak w domu. Żona Pawlickiego przyjęła ją z wyraźną niechęcią. Początkowo nawet nie chciała powiedzieć, gdzie jest mąż:
— Wyjechał do chorego. To wszystko co wiem.
— Jak to? I nie wie pani w jaką stronę?
Wzruszyła ramionami:
— Nie wiem. Nie interesuję się tymi sprawami.
— Mój Boże .Tu chodzi o życie człowieka.
Pani Pawlicka zmierzyła Łucję zimnym spojrzeniem.
— Przecież, o ile wiem, pani jest lekarką. Oprócz pani jest tam jeszcze sam profesor Wilczur. Po cóż jeszcze mój mąż?
— Pani mąż — wyjaśniła Łucja — ma szczepionkę przeciw wściekliźnie. Profesor został pokąsany przez wściekłego psa.
— O! — zawołała pani Pawlicka takim tonem, że w jej okrzyku zarówno można było się dopatrzeć przestrachu jak i zaciekawienia sensacją.
— Proszę pani — mówiła Łucja. — Mąż pani na pewno ma tę szczepionkę tu, w swoim gabinecie. Jestem lekarką. Znam się na tym. Niech pani mi pozwoli poszukać w gabinecie swego męża.
— Szukać w jego gabinecie? — oburzyła się pani Pawlicka. — Ależ proszę pani. Wybaczy pani, to jest nie do pomyślenia. Ja, chociaż jestem jego żoną, nie ośmieliłabym się zrobić czegoś podobnego. A zresztą mąż wszystko trzyma pod kluczem.
— Więc co mam robić? Co mam robić? — załamała ręce Łucja.
Po chwili wahania pani Pawlicka powiedziała.
— Niech pani zaczeka. Dowiem się od służącej. Może ona wie, dokąd mąż pojechał.
Znikła za drzwiami. Każda minuta oczekiwania zdawała się Łucji godziną. Wyobraźnia podsuwała najstraszniejsze obrazy. Oto szczepienie będzie spóźnione, oto profesor będzie umierał w najstraszniejszych, w najdzikszych męczarniach. W męczarniach, które zamieniają człowieka w dzikie zwierzę. W męczarniach, w których niepodobna przynieść żadnej ulgi:
Wreszcie pani Pawlicka wróciła:
— Mój mąż pojechał do majątku Kowalewo — powiedziała — Do państwa Jurkowskich.
— Do Kowalewa?
— Tak.
— A pani nie wie, jak to jest daleko?