Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poił alkoholem te nędzne korzonki. Oto twój humanitaryzm! Ty wybierasz korzonki. I w jakim celu? Żeby poić tinkturką nędznych kmieci, którzy i tak nerwy mają przytępione.
— Nie zawsze — zaoponował Wilczur.
— Zawsze maharadżo. Obserwuję ich już od dłuższego czasu. To są stworzenia, pozbawione wszelkiej wrażliwości. Obcinasz im różne kończyny, zaszywasz brzuchy, dziurawisz epidermę, a oni nawet nie pisną.
— Ciężka praca od dzieciństwa nauczyła chłopa cierpliwości i wytrzymałości na ból — zauważył Wilczur. — Weź, przyjacielu, pod uwagę, że już kilkoletnie dzieci na wsi nie próżnują. Nieraz taki mały szkrab dźwiga ciężary, których i ty byś zbyt daleko nie uniósł. Chodzą po rżysku i po kamieniach boso. Przyzwyczajają się do upałów, mrozów i słoty. To wszystko hartuje.
Dalsze wywody Jemioła uciął powrót Wasyla, który przyniósł zapowiedzianą butelkę. Od tej chwili cała uwaga Jemioła skupiła się na butelce i nawet zaczął zachęcać Wilczura, by już szedł obejrzeć ową macierzankę:
— Sam tu resztę uporządkuję — zapewniał.
Gdy Wilczur z Wasylem znaleźli się na ścieżce, idącej wzdłuż stawu, profesor zapytał:
— No i o cóż chodzi?... Z ojcem masz jakieś przykrości?
— Przykrości, nie przykrości — po namyśle powiedział Wasyl — bo jeszcze nic na pewno nie wiem. Ale ojciec w ostatnich czasach coś sumuje w sobie, milczy i ciągle wyjeżdża.
— Więc cóż z tego?
— Właśnie nie wiem — ociągając się bąknął Wasyl.
— Dlaczegóż to cię niepokoi? Jeździ, ma swoje sprawy i koniec.
Wasyl pogryzając zerwaną trawkę milczał czas dłuższy.
— Może swoje sprawy — odezwał się wreszcie — a może i moje... Ojciec jeszcze w wielkim poście wspominał, że czas byłby mi się ożenić.
Wilczur zaśmiał się:
— A ty nie chcesz?
— Co mam nie chcieć. Wiadomo jak pora przyjdzie każden musi się ożenić. Ale nie tak.
— Tylko jak? — zapytał Wilczur ubawiony przejrzystą dyplomacją Wasyla.
— No, nie tak żeby ojciec wyszukał. Ojciec będzie patrzył na to, żeby bogata i robotna.
— A ty chciałbyś biedną i taką, co nie lubi pracować.
— A bo i po co ma pracować? Mało to bab w domu? Chleb jedzą, to niech i pracują. A czy biedna czy bogata, co mi tam. Pieniądze rzecz nażyta.
Profesor nachylił się nad zboczem rowu, pokrytym gęsto drobnymi fiołkowymi kwiatami: