Strona:Powieści z 1001 nocy dla dzieci.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle zatrzymała się; wzrok jej padł na dwa kamienie z napisem perskim: „Żegnaj mi bracie Perwisie, żegnaj mi Paryzado!“ brzmiał pierwszy napis, a drugi: „Jesteś tu także droga siostro Paryzado?“ Objęła oba kamienie i zawołała z płaczem:
— O bracia moi Bamanie i Perwisie.
Wtem usłyszała wyraźnie głosy braci:
— Czego płaczesz droga siostro? Jesteśmy tu, obejrzyj się tylko!
— Nie — zawołała — nie dam się oszukać, może przez to was, drodzy bracia, ocalę.
Odważnie szła w dalszą drogę, nie dając się nastraszyć, coraz głośniejszym i przeraźliwszym głosom.
Gdy doszła na szczyt góry, ujrzała tam na pięknie rzeźbionej podstawie z czarnego marmuru, śród czterech palm wysokich stojącą klatkę srebrną z ptakiem gadającym. Ptak krzyczał i groził piorunującym głosem, że trudno było uwierzyć, ażeby ten głos mógł się wydobyć z tak małego gardziołka. Nieustraszona Paryzada uchwyciła za kółko i podniosła klatkę w górę.
W tej chwili wszystkie głosy ucichły. Wyjęła włosy z uszu i przyjrzała się ptakowi wielkości szpaka o jasnem mądrem spojrzeniu.
— A co, szkaradny ptaku — rzekła — mam cię nareszcie! Nie puszczę cię więcej.
— Jestem twoim niewolnikiem — odrzekł ptak i już nim pozostanę. Może być, że ci się czem przysłużyć będę mógł — wiem o tobie coś takiego, o czem ty sama nie wiesz.
— Dobrze mój ptaku — mówiła uradowana Paryzada — jeżeli jesteś istotnie tak bardzo mi oddany, to wskaż mi drogę do złocistego źródła.