Strona:Posażna panna.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  15  —

wajcie; muszę wrócić do Armanów i zrzucić podejrzenie z Kolskiego. Ale kto to mógł być?... Do widzenia Władku, bądź na obiedzie w kasynie, mam z tobą jeszcze do pomówienia.
Gdy drzwi za wychodzącym Narwalskim skrzypnęły, obudził się Spisowicz i jęknął:
— Na miłość boską, już umieram z głodu! Poślijcie po co! nie przynieśliście nic wczoraj, zasnąłem głodny.
Obudził się i Plichta, a słysząc utyskiwania Kolskiego na splamienie swego uczonego nazwiska przez jakiegoś złodzieja, czy pijaka, który wszedł nocą do mieszkania Armanów, tarzał się po łóżku ze śmiechu.
— Muszę pomówić z Armanem, wynajdziemy tego łotra! — zakonkludował Kolski, podając nareszcie zgłodniałemu Spisowiczowi uwarzoną naprędce herbatę.
Cichocki wyciągnął Plichtę do pierwszej izby, i korzystając z tego, że Kolski opowiadał szeroko swoje zmartwienie Spisowiczowi, szepnął:
— Musimy się postarać, aby nie doszli, że to my byliśmy... drwinkowanoby z nas.
— Bardzo łatwo. Arman nie wie, że nas dwóch było, a ty poświadczysz, żeś mię do samego domu odprowadził, a ja poświadczę, żem ciebie odprowadził.
— Więc sza! milczeć.
— Sza! Plichta podniósł uroczyście trzy palce w górę.
— Musiał to być ktoś znajomy — medytował głośno Kolski — ale kto?... dopiero w nocy przyjechaliśmy, nikogo nie spotkałem. Czy to nie ty Józiu, czemu się śmiałeś?
— Dajżeż pokój! co za myśl! śmieję się z tego, że się martwisz bagatelką. Wróciłem przecież razem z Franiem.
— Tak jest — potwierdził Cichocki — razem wróciliśmy do domu.
— Nie pojmuję, kto to mógł być — rzekł z rezygnacyą Kolski. — Chodźcie do kasyna na gazety, ja po drodze wstąpię do Armana.
— Ja na taką wilgoć nie wychodzę — odpowiedział Spi-