Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/156

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Gdyś się najbardziéj zadłużyła w niebie,
    Gdyś bogom dała bezpieczniej po gębie:
    Tymeś piękniejszą i tym więcej młodzi
    Twą śliczną twarzą usidlonych chodzi.
    Śmieje się z zdrady twojéj Wenus, śmieje
    Kupido, i stąd przybywa nadzieje.
    Choć wszystkie kłamstwem powiążesz żywioły,
    Choć zmarłéj matki znieważysz popioły,
    Choć się z sumieniem słowo twe powadzi:
    Nic ci nie szkodzi i nic ci nie wadzi.
    Owszem! wszystka młódź gwoli tobie roście.
    Nowi w twe sidła przybywają goście
    I starzy słudzy oków twych nie złożą,
    Choć zdradną panią opuścić się grożą.
    Ciebie się synom swoim boją matki,
    Ciebie i skąpi starcy o dostatki
    Wnuków swych, ciebie świeżo poślubione
    Panienki w mężów jeszcze niewgromione;
    Ty jednak pomni, że kłamstwo gniew srogi
    I że żartować szkoda przecie z bogi.



    196. Na obraz.

    Choć piękny obraz, nie daj mistrzom chwały,
    Nie penzel dobry, lecz oryginały.



    197. O Zośce.

    Twierdziła Zośka farbowana laką,
    Że rozkosz świata rzuciła wszelaką
    I że się myśląc udać do klasztora
    Wyrzekła strojów i zwyczajów dwora.
    A drugi na to: trudno widzę z piekła,
    Boś się malarstwa jeszcze nie wyrzekła.



    197. Na lutnistkę niegładką.

    Spuść welum na twarz, kiedy słodkie strony
    Na lutni w sposób przebierasz ćwiczony,
    Bo melodyą uczoną
    Tak pieścisz uszy, że cię każdy zgoła
    Z głosu osądzi pewnie za anioła,
    Byleś grała za zasłoną.