Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/091

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Źle o mnie: cale przegrana potrzeba,
    Przemogły roznm Kupidowe zdrady,
    Słodycz wolności i dowcipu rady
    Związało pęto i potęga nieba;
    A oczy jasne nad południe słońca
    Niewolnéj bronią spodziewać się końca.

    Jak ci swą biedę objawiam od końca,
    Bo jak się wszczęła, pisać nie potrzeba,
    Jak dawno świeci złoty promień słońca;
    Tak są jednakie tego bożka zdrady,
    Który strzałami swemi sięga nieba,
    I senatorów z Jowiszowéj rady.

    Cud, że nie możem ślepemu dać rady,
    Który nie widzi swojej strzały końca,
    I że przezorne pozwalają nieba
    Strzelać dziecięciu nie tam, gdzie potrzeba;
    A nie z ślepoty, bo chociaż dla zdrady
    Wzrok ma związany, widzi jaśniej słońca.

    Byłoćby dobrze, kiedyby te słońca
    Co rozgrzewają wszytek okrąg rady,
    Chciały się pomścić mych ogniów, jej zdrady,
    I moje pannę zagrzały do końca.
    Ale źle; inszych ogniów tu potrzeba,
    Mało na jej lód wszystkie ognie z nieba.
    Janie, gdy rady dodasz na te zdrady,
    Niż mi do końca zmierzchną dni i słońca,
    Godnym potrzeba osądzić cię nieba



    46. Staréj.

    Czteryś tylko, duchniczko, miała, pomnę, zęby,
    Dwa-ć jednym kaszlem, drugim dwa wypadły z gęby.
    Możesz teraz bezpiecznie kaszléć i raz trzeci.
    Choćbyś się udawiła, ząb już nie wyleci.



    47. Do Piotra.

    Widziałem wczora, Piotrze, twoję panią,
    I wierę, nie wiem, czemu twarz jéj ganią,
    A widzę, miała bogów chętnych sobie,
    Że wyrazili gładkość w jéj osobie