Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Montealbano, Damaszek, Marokko
I Trebizondę — i tych, co z Bizerty —
Z Afryki wyszli przeciw Karlomana,
Który miał ujrzeć grób swych paladynów
Pod Fontarabią. — Tak owi rycerze
Śmiertelne moce przerastali; jednak
Niżsi od wodza; ten nad pozostałych
Wyższy postawą i znaczniejszy wzrostem
Stał jako wieża; jeszcze on nie stracił
Swojej jasności pierwotnej; lśnił jeszcze
Jako archanioł upadły, którego
Chwała nadmierna zciemniła. O świcie
Wschodzące słońce, mgłą osnute szarą.
Tak właśnie świeci; lub tarczą księżyca
Okryte — mrokiem oblewa połowę
Ludów — i zaćmień grozą trwogę buntu
Budzi w monarchach. Podobnie półmroczny
Świeci nad innych Archanioł. Twarz jego
W brózdy głębokie od piorunów zryta;
Troską mu płoną zapadłe jagody,
Lecz czoło męstwem i pychą jaśnieje,
Jak wróżba zemsty. Oko choć okrutne
Współczuciem drga i żalem, gdy obaczy
Tych, co z nim poszli, raczej za nim poszli,
Co niegdyś byli śród błogosławionych,
A dziś upadli są i poniżeni.
Miliony duchów przez błąd jego z nieba
Wygnane, z wiecznej wyparte światłości —
Za jego bunt, lecz zawsze mu są wierne,
Choć zgasł ich blask; tak gdy niebieski grom
Uderzy w sosnę górską albo w dąb —
Te półspalonym swoim pniem tkwią jeszcze